Różyczka, Polska 2009
Czyżby wreszcie udało się polskiej kinematografii znaleźć sposób na opowiedzenie historii z czasów poprzedniego systemu w sposób który może również zainteresować widza, a nie tylko być czarno-białą propagandówką na temat „nas” i „onych”? Na to wygląda, bowiem jest to kolejny w ostatnim czasie film koncentrującym się na tamtych czasach i pokazujący tamtejsze okoliczności. Ale w taki sposób, że stanowią one tło – czasem bardzo wyraźne – ale tylko tło opowieści. A nie są głównymi bohaterami. Najpierw był „Rewers”, niedawno „Wszystko, co kocham” – a teraz przyszedł czas na „Różyczkę”. Chyba najbardziej zanurzoną w politykę ery socjalizmu, ale też z największym ładunkiem emocjonalnym. W dodatku wchodzący na ekrany w lekko nerwowej atmosferze, bowiem córka Pawła Jasienicy zagroziła pozwaniem do sądu każdego kto będzie łączył historię „Różyczki” z historią drugiego małżeństwa jej ojca – która była jedną z inspiracji filmowej historii.
Ale nie ma co się zajmować około filmową otoczką, skoro sam film jest warty chwalenia i opisywania. Historia miłosnego trójką, dojrzewania tytułowej bohaterki, i tego co system może zrobić z poszczególnymi swoimi trybikami – jest wciągającą opowieścią z krwistymi postaciami i chyba mało kogo pozostawi obojętnym po wyjściu z kina. Siłą tego filmu jest fakt iż każda z postaci jest wielowymiarowa i w trakcie trwania filmu potrafi nas swoim zachowaniem w tym utwierdzić. Weźmy za przykład postać kapitana Rożka. Początkowo jawi nam się on jako zaślepiony wiarą w nową władzę prostak. Potem widzimy, że jednak są w nim jakieś uczucia i że on też jest ofiarą tego trójkąta. By na koniec dowiedzieć się pod tą twardą prostacką powierzchnią kryje się jeszcze ktoś inny.
Najmocniejszym atutem filmu jest trójka głównych bohaterów. Jakim aktorem jest Andrzej Seweryn wszyscy wiedzą, ale dużo trudniejsze wyzwania stoją przed partnerującą mu dwójką. Magdalena Boczarska bardzo dobrze wywiązuje się z zadania pokazania kobiety która przechodzi ewolucję od prostej dziewczyny, która za wszelką cenę chce być kochaną, po świadomą swoich wyborów kobietę. Ale największe wrażenie na mnie zrobił Robert Więckiewicz. Scena na nadwiślańskiej plaży, w której mówi o prawdziwym pochodzeniu obserwowanego pisarza jest w jego wykonaniu majstersztykiem. Który jesteśmy w stanie docenić dopiero pod koniec filmu – kiedy dowiadujemy się więcej o tej postaci. We wczesnym momencie opowiadanej historii możemy tylko przeczuwać, że przekazał nam coś więcej niż usłyszeliśmy. Tylko co?
Chyba powoli zaczynam wierzyć w kurs wznoszący polskiego kina…
Moja ocena: 7/10