Sala samobójców, Polska 2011
Chyba najwyższy czas zacząć unikać filmów zapowiadanych jako „fantastyczny debiut młodego reżysera”. Pamiętam prawie jak dziś, z jakim zainteresowaniem oczekiwałem na premierę „Zera” Pawła Borowskiego – który miał być świetnie skomponowaną przypowieścią o współczesnym świecie. A który był nie mającym nic do powiedzenia nieciekawym filmidłem. Owszem sprawnie zrealizowanym, ale nic poza tym. Identycznie jest w przypadku „Sali samobójców”. Nie można twórcom tego filmu odmówić sprawności i umiejętności opowiadania historii w atrakcyjny sposób, ale tak na dobrą sprawę serwuje się widzom banał podszyty stereotypem z lekką domieszką dziur w scenariuszu.
Zastanawiam się też, do kogo jest ten film kierowany. Bo raczej nie dla osób dorosłych – w końcu one doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nastolatki puszczone samopas, mają sporą szansę na pójście w szkodę. I że osoby głośne mówiące o samobójstwie raczej starają się zwrócić na siebie uwagę, niż wprowadzać słowa w czyn. A nastolatki w wieku głównego bohatera już zapewne zdążyły się nauczyć, że w Internecie można spotkać wiele dziwnych osób, i znaleźć wszystko czego szukamy. I że koniec końców ze swoimi problemami trzeba sobie radzić samemu. Tak, treść tego filmu jest równie banalna jak to co tutaj piszę…
Chyba największym rozczarowaniem jest mocno akcentowane w zwiastunach i opisach tego filmu wykorzystanie Internetu. Nie jest on bowiem żadną nową metodą na rozwinięcie akcji czy też zeskakującym zagrożeniem. Jest tylko typową ochronką dla innych, jakich pełno w chyba każdym filmie o dorastaniu z problemami. Może nie tak atrakcyjnym jak Hogwart czy też dom wampirów w lesie – ale zawsze jakiś emo nastolatek czy też samotnik na wózku może się przyłączyć. I upajać się złudnym poczuciem elitarności, bo przecież prawie każdy odczuwa potrzebę przynależenia gdzieś. Taką samą rolę fabularną spełniło by środowisko kiboli czy inna oaza.
Dobrze chociaż, że można film za coś pochwalić. Główna rola histerycznego maturzysty, grana przez Jakuba Gierszała, przyciąga uwagę – o ile jego problemy i postępowanie wydaje się dość wydumane – to ogrom targających go emocji z łatwością dociera do widza i przykuwa uwagę. Równie sugestywne role wykreowane są przez Agatę Kuleszę, Krzysztofa Pieczyńskiego. Próbujących poradzić sobie ze straconym, dla nich, synem w logiczny dla siebie sposób. Naprawdę przygnębiająco się tą, z góry skazaną na porażkę, walkę ogląda. Szkoda tylko, że aktorstwo jest prawie jedyną rzeczą dla której warto ten obraz obejrzeć. Jednak z filmów o nastolatkach mających problem z własnym dorastaniem zdecydowanie wolę jeszcze raz zobaczyć „Fucking Amal”…
Moja ocena: 3/10 (dodatkowy punkcik za ostatnią, jakże prawdziwą, scenę)