Samochody Rewolucji (Devrim Arabalari), Turcja 2008

Kino tureckie nie jest w Polsce zbyt popularne, jedynym chyba dobrze znanym u nas tamtejszym filmowcem jest Fatih Akin. Ale o nim chyba można powiedzieć, że jest twórcą dużo bardziej związanym z naszymi zachodnimi sąsiadami niż z kinematografią znad Bosforu. Zapewne podobnie rozpoznawalnym wśród pasjonatów kina będzie Semih Kaplanoglu, zdobywca tegorocznego Złotego Niedźwiedzia na berlińskim festiwalu za „Miód”. Wśród pasjonatów, ponieważ sądząc po jego wcześniejszym „Mleku”, jego filmy są bardzo specyficzne i raczej dla osób lubiących bardzo powolną narrację i nic niedzianie się na ekranie.

Ale ja nie miałem pisać ogólnie, tylko skoncentrować się na niedawno obejrzanym przeze mnie filmie. Oceniając go po zwiastunie można było się obawiać, iż będzie to produkcja bardziej w stylu socrealizmu, niż interesujące kino opowiadające o jakimś ważnym zdarzeniu z tureckiej historii. Na szczęście podczas seansu okazało się, że o ile pewne obowiązkowe pozycje dla filmów sławiących Postęp, Wiedzę i Umiejętności Narodu – jak imperialistyczni przedsiębiorcy nie lubiący konkurencyjnych produktów – muszą się pojawić, to jest to pokazywane z takim wdziękiem, że ogląda się ten film z dużą przyjemnością. I nie drażni sposób pokazywania bohaterów i sytuacji w bardzo jednowymiarowy sposób.

Jednowymiarowo, bowiem każda postać w filmie ma do odegrania jakąś rolę i coś do przekazania. A to nie może odbywać się w zbyt zagmatwany sposób. I tak, na samej górze jest szef junty wojskowej, który jest wizjonerem, mówi bardzo mądre rzeczy i nawet jeśli kogoś skazuje na śmierć, to mówi się to nam mimochodem, żeby nie było rys na tej postaci. Jest minister chodzący na pasku amerykańskich przedsiębiorców – cały czas knujący jakby tu sypać piasek w tryby konstruktorskiej maszyny. Są inżynierowie, którzy może i czasem wątpią – ale dzielnie walczą by wykonać postawione przed nimi zadanie dla Ojczyzny, nawet jeśli na tym by ucierpiało ich zdrowie i ich życie rodzinne. Ich żony wiernie czekające z obiadem. No i obowiązkowo jest przedstawiciel Ludu, czyli majster z fabryki, który – przeżuwając papierosa – ot tak wymyśli odlewy pozwalające bardzo zwiększyć wytrzymałość poszczególnych elementów silnika.

Stereotypowo? Sztampowo? Przewidywalnie? Owszem. Ale co z tego, jeśli ten film ogląda się ze sporą przyjemnością – brawa dla zespołu aktorskiego – a dwie godziny seansu mijają niezauważalnie. Szkoda tylko, że tego filmu raczej u nas się obejrzeć się nie będzie dało, poza takimi mocno niszowymi inicjatywami jak „Dni kina tureckiego”.

Moja ocena: 6/10