She monkeys (Apflickorna), Szwecja 2011

„She monkeys” są debiutem fabularnym Lisy Aschan, osoby którą warto zapamiętać na przyszłość. Nie jest może wejście smoka, ale na pewno można zauważyć ogromny potencjał w tej reżyserce i z pewnością jeszcze niejeden raz będziemy mieli okazję oglądać w kinach jej produkcje. W debiucie widać kilka błędów wynikających z braku doświadczenia, ale jednocześnie daje się zauważyć spory potencjał, szczególnie jeśli chodzi o sposób opowiadania historii, prowadzenia aktorów czy też umiejętności pracy z kamerą.

Zaczynając od tej ostatniej zalety filmu. Powszechnie wiadomo, że skandynawskie krajobrazy są piekielnie fotogeniczne i ciężko jest nie pokazać ich atutów w filmie, ale już powiązanie ich piękna z wysmakowaniem małych zamkniętych kadrów, w których kamera koncentruje się na pojedynczym bohaterze czy też wydarzeniu, jest już wyższą szkołą jazdy. W „She monkeys” jest to wszystko bardzo udanie połączone, pojedynczych kadrów z filmu spokojnie można używać jako fotosów, niezależnie co jest na nich uchwycone.

Fantastycznie wręcz pokazana jest relacja dwóch nastoletnich bohaterek, gdzie ogromną część informacji jest przekazywana niewerbalnie, poprzez gesty czy sposób poruszania się. Najlepszym tego przykładem jest jedna z początkowych scen filmu, w której obie dziewczyny wspólnie ćwiczą. Z postaci Emmy emanuje siła, ale też takie lekkie nieokrzesanie i „kanciastość” ruchów. Natomiast Cassandra zadziwia gracją i kocią wręcz sprawnością ruchów. Widać jak bardzo obie bohaterki są od siebie różne, ale też widać jak zaczynają się do siebie przyciągać. I w miarę trwania filmu obserwujemy jak ich postawy się uśredniają, uczą się od siebie – by finalnie niewiele się od siebie różnić. Równie dużą zasługę co autorka filmu w pokazywaniu tej przemiany mają obie aktorki. Szkoda że mało szwedzkich filmów trafia do repertuaru naszych kin – bo warto by było przyjrzeć się rozwojowi ich karier.

Ale, niestety, nie do końca udało mi się dać porwać opowieści. Troszkę nie do końca dałem się przekonać przemianie Emmy. Z jednej strony cały czas była chorągiewką która ustawiała się w zależności od wiatru – ale z drugiej strony w końcówce filmu potrafiła pokazać pazurki. A nie było ta przemiana pokazana zbytnio. No chyba, że została pokazana, ale w na tyle subtelny sposób, że nie udało mi się tego dostrzec. Może to mało skromne z mojej strony, ale jednak sporo filmów mam okazję oglądać i pewne rzeczy potrafię wyłapać – więc pozwolę sobie uznać to za uwagę do filmu…

Moja ocena: 6/10