Strajk (Die Heldin von Danzig) Niemcy, Polska 2006

Nie wiem na ile filmowy scenariusz odbiega od realiów historycznych i zignoruję wypowiedzi części dawnych opozycjonistów o fałszowaniu historii przez autorów filmu (""...plugawi cały ruch Solidarności"" - Anna Walentynowicz). Szedłem na seans ze świadomością że jest to fabuła napisana i wyreżyserowana przez obcokrajowca dla obcokrajowców i z całą pewnością zawiera sporo uproszczeń. Niestety film okazał się sporym rozczarowaniem, tym większym, że wyszedł spod ręki Volkera Schlondorffa - którego wcześniejsze obrazy miały pewien ciężar gatunkowy. Tutaj niestety jest sporo banalnych i łopatologicznych scen - skoro dowiedzieliśmy się, że Walczak(czyli mąż głównej bohaterki) potrzebuje leków na serce, to wiadomo że za parę scen umrze bo ich zapomni, czy też skoro Agnieszka ma dziecko z sekretarzem Sobeckim to musi on w końcówce filmu przejść na ""dobrą stronę mocy"". Kolejnym zgrzytem są drobne, aczkolwiek mocno widoczne, nielogiczności jak postępowanie Walczkowej przy wybuchu na statku - zamiast wyciągając płonących facetów z ognia połozyć ich na pokładzie żeby ludzie którzy byli tam kilka sekund wczesniej mogli ugasić płonące na nich ubrania, transportuje ich nad pokładem nad wodę - chyba tylko po to, by jeden mógł efektownie spaść.

Na odrębny akapit zasługują dwie rzeczy które IMHO dobiły ten film: Po pierwsze muzyka skomponowana przez Jean-Michela Jarre'a. Powtarzający się przez cały film jeden fragment muzyki elektronicznej z koncertu w Stoczni Gdańskiej (poza jedną sceną z ZOMO) pasuje jak siodło do krowy - duża część ścieżki dźwiękowej wygląda jakby jej autor nie oglądał filmu tylko pracował na podstawie opisu na imdb czy innej stopklatce. A po drugie polski głos głównej bohaterki - reżyser dubbingu chyba nie słyszał o czymś takim jak zgranie ruchu warg z wypowiadanym tekstem, a Agnieszka Pilaszewska (o ile dobrze jej głos rozpoznałem) recytuje teksty z takim uczuciem, że przy niej Joanna Brodzik w Eragornie stworzyła chyba kreację na miarę 3 Orłów.

Podsumowując, nie ma sensu iść na ten film, lepiej poczekać aż będzie dodawany razem z paskiem czy innym szlafrokiem jako ""gratis"" do któregoś pisma kobiecego. Przy okazji przypomniała mi się dyskusja o ""Życiu na podsłuchu"" oraz możliwości nakręcenia filmu o podobnej tematyce przez polskich autorów, sądząc po frekwencji w kinie (a było nas troje na wieczornym seansie) to raczej nie ma zapotrzebowania na film opisujący ten okres naszych dziejów - starsi znają PRL z własnych wspomnień a młodsi wolą landrynkowy świat ""Tylko mnie kochaj"" czy ""Dlaczego nie!"".

Moja ocena 2/10