Sugar Man (Searching for Sugar Man), Szwecja W. Brytania 2012

Całkiem sympatyczny film dokumentalny, który zewsząd zbiera pochwały. Potrafię to zrozumieć, chociaż aż tak bardzo on do mnie nie przemawia. Ale ogląda się go z przyjemnością, wychodzi sie z seansu podbudowanym - czego więcej można chcieć od dokumentu? Narzekam, bowiem można spokojnie zauważyć troszkę dziur w opowiadanej historii, parę wątków aż się prosi o głębsze prześledzenie - ale ogólnie nie jest źle.

Swoją drogą, jest to też przeżycie mocno nostalgiczne. Bo w dzisiejszym świecie nie ma już szans na takie piękne historie. Nie ma już prawie czegoś takiego jak prywatność czy też anonimowość - wszystko co tylko jest opublikowane można prędzej czy później odnaleźć gdzieś w otchłaniach globalnej wioski. I nie ma już miejsca na taką historię, w której ktoś znika na wiele lat. Tak samo jak już nie ma anonimowych artystów, każdy z nich ma swoją stronę, każdy z nich udzielił wielu już wywiadów - i co najważniejsze - każdy z nich ma swojego agenta, który pilnuje planowego wpłacania tantiem na konto.

Swoją drogą, to taka romantyczna historia, w której za artystę - wróć - za Artystę mówi tylko jego Dzieło, nic więcej. Nie ma miejsca na odzieranie z mrocznej aury tajemniczości. Wszystko to co dowiemy się o Twórcy, jest interpretacją słów jego piosenek. I piękne jest to, że w filmie możemy zobaczyć konfrontację owoców tej ludzkiej wyobraźni z prozą rzeczywistości. I to chyba są najpiękniejsze chwile tego filmu. Jak widzimy jak mroczne słowa piosenek momentalnie wzbudzają równie barwne jak i kolorowe wizje losów artysty - ale też jak szare w porównaniu z rzeczywistością. Rzeczywistością, w której Twórca, czyli Rodriguez, żyje sobie szczęśliwie gdzieś w Detroit, nie mając prawie nic - poza rodziną i kilkoma znajomymi, ciesząc się fizyczną pracą i nie narzekając na swój los. Ale widzimy jak ze spokojem reaguje na swój gigantyczny sukces. Ot, normalna kolej rzeczy...

Kurczę, chyba zazdroszczę troszkę takiego podejścia do świata...

Moja ocena: 6/10