tan gry (State of play), USA 2009
Na film szedłem pełen obaw co do tego, jak uda sie hollywoodzkim twórcom przetłumaczyć na swój język bardzo udany brytyjski miniserial sprzed kilku lat. I jak tamtejsza intryga zniesie skondensowanie o prawie dwie trzecie. Mam nadzieje, że na mój obiór tego filmu nie wpłynął zbytnio fakt iż uważam oryginalna wersje za jeden z najlepszych thrillerów politycznych jakie miałem okazje w ostatnich latach oglądać. No i to, że dokładnie znałem cały rozwój intrygi – wiec i mało co w akcji mogło mnie zaskoczyć.
O dziwo scenariusz jakoś przetrwał to mocne przycinanie i historia spójnie przechodzi poprzez ważne sceny nie rozłazi sie w szwach. Oczywiście jest tempo jej opowiadania jest dość szybkie i nie wiem czy nieuważny widz nie zgubi sie gdzieś po drodze. Ale na szczęście dla nich co jakiś czas prowadzący śledztwo dziennikarze ważniejsze rzeczy powtarzają, dzięki czemu łatwo da się wrócić na trop. Jedyna chyba uwaga jaka można mieć jest scena przesłuchania w hotelowym pokoju – za szybko i za łatwo poszło wydobycie informacji. Ale może jest to czepianie sie z mojej strony, aż tak na dziennikarstwie śledczym sie nie znam…
Nie mogę odmówić sobie przyjemności do porównania aktorów grających w tych obu, niezbyt odległych czasowo i kulturowo produkcjach. Zaczynając od tego, że mam spora słabość do Kelly Macdonald, wiec odgrywająca ta role w remakeu Rachel McAdams szans na moja sympatie zbytnio nie miała, choć do niczego nie mogę sie w jej roli przyczepić. Natomiast co do reszty obsady, to wykonują bardzo dobra robotę. Brakuje troszkę Billa Nighyiego jako naczelnego, bowiem Hellen Mirren nie za bardzo miała tutaj warunki do rozwinięcia skrzydeł, ale też chyba nie za bardzo jej się chciało. Za to para głównych bohaterów nie zawodzi pokładanych w nich przeze mnie nadziei. Wiadomo, że Russell Crowe poniżej pewnego poziomu nie schodzi, ale za to Ben Affleck zaskakująco dobrze pasuje do postaci cudownego chłopca w amerykańskim kongresie. Bo on wygląda na takie cudowne dziecko, choćby polityki.
Film nawiązuje w pewnym stopniu do wcześniejszych filmów o politycznych aferach i dziennikarzach dzielnie je tropiących. Szczególnie widać to w ujęciach z redakcyjnych konferencji, kiedy przechodzimy od spokojnych ujęć do drgającego, z dużym ziarnem, kręconego z reki pseudo dokumentalnego obrazu. Tak jak scenografia – schludna, czysta kiedy dotyczy polityki, i pełna nieładu, papierów czy szpargałów w odniesieniu do dziennikarzy. Co bardzo pasuje do konwencji filmu zderzającego intrygi plecione w białych rękawiczkach przez polityków i śledztwo prowadzone przez żurnalistów. Swoja droga ciekawa rzeczą jest fakt iż w tym sezonie na dyżurnego badguya wyrastają korporacje wynajmowane przez amerykański rząd do zastępowania wojska w przeróżnych konfliktach. Najpierw – z produkcji które ja oglądałem – było „Jerycho”, ostatnio walczy z nimi Jack Bauer, a teraz to. Najwyraźniej arabscy terroryści sie już scenarzystom przejedli. Pytanie tylko, według jakiego klucza ci dyżurni wrogowie są wybierani. I kto będzie nastepny...
Moja ocena: 7/10