Trash Humpers
Po seansie dopiero miałem okazję przeczytać recenzję Jacka Szczery w „Gazecie Wyborczej” i chyba mogę się z nią prawie w pełni zgodzić. Ale ponieważ nie mam ochoty wrzucać linków tutaj, to swoje kilka groszy nie zawaham się wtrącić.
Rzeczywiście jest to film który nadaje się do pokazywania w trakcie lekcji wychowawczych. Owszem, jest tam spora ilość przemocy, alkoholu i narkotyków – pojawia się nawet odrobina golizny, ale wszystko mocno podlane jest życiowo mądrymi poradami. A morał jest następujący: niezależnie od tego ile zabawy potrzebujesz do tego by pożegnać się z beztroskim dzieciństwem, to jednak nadchodzi taki moment w którym musisz stać się „dorosłym” i zacząć traktować życie na poważnie. Niezależnie od tego czy stanie się to po naprawdę traumatycznym przeżyciu, czy tylko po symbolicznym przejściu Rubikonu. Dzięki temu że cały film jest pokazany w mocno odrealniony sposób, to dość łatwo widz zorientuje się, że pokazywana historia jest tylko metaforą, czy też odrealnioną wizją – a nie instrukcją szaleństw dla małolatów.
Dzięki tej poetyce twórca łatwo może wytłumaczyć z licznych nielogiczności i postaci narysowanych zbyt grubą kreską, ale mi, jako widzowi, dość szybko zaczęła troszkę przeszkadzać powtarzalność opowieści. Każda z dziewczyn musi zaszaleć (każda do swoich granic oczywiście) by przemyśleć swoją postawę i następnie opuścić grupę i wrócić do „rzeczywistości’. Za pierwszym razem jest ok, za drugim mniej – a trzeci już męczy. Tak samo męcząca jest maniera, by co chwilkę przerywać tok opowieści montażem lekko narkotycznych wizji zabawy, z tłumem statystów i półnagich studentek, mający obrazować nierealny wręcz poziom zabawy podczas ferii. Owszem, nie do końca ubrane nastolatki są interesujące, ale nie pokazywane kolejny raz tak samo. Przynajmniej dla mnie.
Z tego filmu zapamiętam na pewno dwie sekwencje, które pokazują że jednak Harmony Korine wciąż jest tym człowiekiem który odpowiada za „Dzieciaki” czy „Trash Humpers”. Pierwsze to wspólne śpiewanie jednej z piosenek Britney Spears przy basenie i późniejszy montaż szalonego i brutalnego ciągu w jaki wpadają bohaterki – świetne połączenie sztampowej i ociekającej kiczem piosenki sformatowanej do nastolatek z beztroską i lekkim wynaturzeniem. A drugie to finałowa wizyta u „złego” handlarza narkotyków. Znowu bardzo udane połączenie lekkiej i przyjemnej muzyki z poetyką rodem z filmów Tarantino. Ale czy to nie troszkę za mało na film warty zapamiętania?
Moja ocena: 6/10