World War Z, USA 2013

Dawno nie było porządnego rozrywkowego filmu o Zombie. I wygląda na to, że jeszcze troszkę sobie na taki film poczekamy, bowiem „World War Z” zbytnio udanym produktem nie jest. Owszem, ma swoje zalety i opiera się na ponoć całkiem interesującym materiale literackim, ale niestety za dużo traci przez bycie hollywoodzkim produkcyjniakiem obliczonym na przyniesienie dużego zysku – w dodatku wyprodukowany jest przez firmę aktora występującego w głównej roli. Cóż, z przerośniętym ego mało kto wygrał i tym razem też ta walka zakończyła się niepowodzeniem. Na szczęście, klęską też nie…

Z tego co miałem okazję poczytać o tym filmie, to wielokrotnie w trakcie przygotowań i jego kręcenia zmieniała się koncepcja i pomysł na rozwój filmu – a jego zakończenie zostało stworzone dopiero w połowie kręcenia zdjęć. I to niestety bardzo widać. Przez cały filmu próbuje budować się napięcie poprzez coraz większe eskalowanie kłopotów jakie na swojej drodze spotyka główny bohater, by nagle finał okazał się być spokojnym jego spacerem pośród śmiercionośnych potworów. Dosłownie spokojnym spacerem.

Takie niezdecydowanie też powoduje, że film jest pełen niekonsekwencji – jak chociażby wykorzystanie w filmie rosyjskiego samolotu. Pierwotnie część akcji miało się dziać w Rosji, więc jakieś zdjęcia już nakręcono, ale potem zrezygnowano z tego wątku. No ale przecież ładnych ujęć z samolotem nie można zmarnować… Ale jeszcze większą niekonsekwencją jest największa słabość zombiaków. Bo skoro ignorują chromego (sic!) komandosa, to dlaczego nie pogardzą bezrękim jakąś godzinę później?

Wspominałem o ego aktora grającego główną rolę. Jest bardzo znanym aktorem i ma bardzo uznaną pozycję, więc nie dziwi mnie że w filmie wszystko on odkrywa i z każdej opresji wychodzi prawie bez szwanku. Ale powoduje też to, że z dużo mniejszym zainteresowaniem ogląda się jego przygody – nawet jeśli wyskoczyłby bez spadochronu z samolotu, to i tak wiadomo, że potem wstałby, otrzepał się – i poszedł dalej. A to nie jest James Bond by wpisane to było w reguły gatunku.

Ale, jak wspomniałem wcześniej – nie jest to katastrofa, bo jednak realizacyjnie nakręcony jest ten film na najwyższym poziomie. No i twórcy potrafią się wstrzymać od typowego wykładania wszystkiego kawa na ławę, by przypadkiem widz nie poczuł się zagubiony. A więc nie dowiadujemy się jak ta epidemia wybuchła, nie dowiadujemy się też dlaczego na pokładzie samolotu pojawiają się Zombie – a to dobrze, bo nie ma za bardzo prostego pomysłu na to. A dziwnych zbiegów okoliczności jest już i tak za dużo…

Moja ocena: 5/10