Zero, Polska 2009

Reżyserowi gratuluję udanego podejścia do pobicia rekordu ilości postaci pierwszoplanowych w filmie. A publiczności współczuję straconego czasu. Jest to dobra wprawka w tworzeniu interesujących bohaterów, ale jednocześnie mało wciągający film. Co chwilkę pojawiają się na ekranie nowe osoby, które po kilku scenach znikają, by powrócić znowu na chwilkę – lub nie – w dalszej części filmu. Te chwile kiedy oglądamy ich na ekranie zapowiadają dość interesującą historię, ale tylko zapowiadają. Bowiem tak szybko jak tylko zdążymy się zainteresować, znika nam ta postać z oczu. A przecież całkiem interesujący film mógłby powstać z historii rodziny barmana-przestępcy czy też pijaka granego przez Cezarego Kosińskiego. A tutaj po nastej postaci przewijającej się przez ekran traci się zainteresowanie kolejnymi meandrami scenariusza. Szczególnie że twórca zamiast powoli łączyć te wszystkie wątki w miarę trwania filmu woli się zadowolić wyjaśnieniami na poziomie „ruch motyla tu – huragan tam”. Równie dobrze można by nakręcić film o mojej znajomości z papieżem, w końcu dzieli nas tylko 6 stopni oddalenia...

Innym potraktowanym mocno pobieżnie elementem jest przemiana niektórych z bohaterów filmu, jakie możemy obserwować w końcowej części filmu. Niby coś za tą zmianą przemawia – ale wcześniej widz był przyzwyczajany do kompletnie innego zachowania bohaterów. I jakieś dość błahe zdarzenie – jak np. muzyczka z zabawki dziecka – nie powinna nic tutaj zmienić. Najlepiej widać to w wspomnianej wcześniej historii pijaka granego przez Cezarego Kosińskiego. Nie wiadomo dlaczego wnxnś xbovrgn m avz vqmvr qb zvrfmxnavn, żban fvę cemrjenpn – v antyr cemrfgnwr cvć v zlśyv b żbavr...

Szkoda też, że wikłając tą bardzo skomplikowaną historię tylko czasem twórca pamięta o szczegółach. Jak na przykład rzecz najbardziej oczywista. Przez cały film aktorzy poruszają się samochodami o jednej rejestracji (tylko nie pytajcie mnie dlaczego wszyscy pochodzą z dolnośląskiego, jak film był kręcony w Łodzi i Warszawie) – i w niektórych ujęciach wszystkie samochody mają takie rejestracje. Ale w innych już tylko posiada takową auto jednego z bohaterów. I nie są to jakieś znaczące momenty dla opowieści. Ot, w danym momencie się twórcom o tym przypomniało....

No i dlaczego układając te puzzle w głowie widzów autor posuwa się do kilku komicznych scenek, które oparte są na bardzo niskim poczuciu humoru – i niezbyt pasują do poważnego i dość smutnego ogólnego tonu opowieści. Chyba, że pies liżący walające się po podłodze dildo pasuje do tematu skrobanek czy też jazdy na podwójnym gazie.

Jednocześnie do kin wchodzi film „Granice miłości”. Który też za pomocą wielowątkowej opowieści próbuje nam opowiedzieć parę ludzkich historii. I też jest to film debiutanta. Nie jest to jakieś arcydzieło, ale kawałek w miarę solidnego kina. Tam przynajmniej nie próbuje twórca pokomplikować wszystkiego na siłę, by pokazać że zdolny z niego filmowiec – tylko coś próbuje opowiedzieć...

Moja ocena: 4/10