A la weekend w Amsterdamie - część pierwsza
<p> Pierwsze wrażenie jakie robi Amsterdam na przybywającym turyście jest dość średnie. Po pierwsze dworzec kolejowy jest całkiem interesującym budynkiem, ale z drugiej strony cała jego okolica jest aktualnie rozkopana i przez to niezbyt interesująca. Dodatkowo od razu zwraca się uwagę na ogromny tłum ludzi, który zawsze towarzyszy nam w centrum miasta. Niby człowiek przybywa z równie wielkiego i tłocznego miasta –ale jakoś nie potrafiłem się do tego przyzwyczaić przez cały okres pobytu. W dodatku informacja turystyczna naprzeciw dworca jest prowadzona przez prywatną firmę, której to zleciło miasto, i bardzo wyraźnie widać, że obsługa skierowana jest raczej na zysk niż na pomoc turystom. Najbardziej rzuca się w oczy to, że nie można tam dostać najmniejszej nawet darmowej mapy – płatne i owszem. Nawet jeżeli kupi się, bardzo drogą w tym mieście, kartę miejską – to w broszurce dołączanej do niej mapa jest poszatkowana i nie ma na niej żadnych informacji na temat komunikacji miejskiej, natomiast sugeruje się by o komunikacji dowiadywać się z innej mapy. Sprzedawanej w automacie. </p> <p> Swoją drogą, to nie rozumiem dlaczego kartę miejską dostaje się rozdwojoną - część „muzealną” i część „komunikacyjną”, skoro obie są kartami zbliżeniowymi, więc chyba dopasowanie systemów kodowania nie powinno być większym problemem, przecież w wielu miejscach na świecie spotyka się karty mające kilka funkcjonalności. No ale w porównaniu z zaskoczeniem jakie spotyka turystę w komunikacji miejskiej to jest mały pikuś. Otóż w środkach transportu należy nie tylko się skasować przy wejściu do pojazdu pod czujnym okiem konduktora, co jest rzeczą dość normalną, ale też trzeba pamiętać o „odbiciu się” w kasowniku przy wychodzeniu z pojazdu. Potrafię zrozumieć dlaczego tamtejszy przewoźnik potrzebuje dokładnych informacji o trasach przejazdu – ale jakoś zawsze mi się wydawało, że nadmierne komplikowanie sobie życia jest polską specjalnością… </p> <p> Wśród wielu mniej lub bardziej ciekawych ofert jakie oferuje tutejsza karta miejska jest też możliwość przepłynięcia się kanałami łodzią wycieczkową. A że Amsterdam jest miastem kanałów, to ucieszyła mnie ta możliwość i gorliwie z niej skorzystałem. Szczególnie że jedna z firm która to umożliwia oferuje rejsy do godziny 22. Cóż, godzinę później muszę stwierdzić że jednak aż tak interesująca wycieczka to nie była. Owszem, troszkę się po tych kanałach pływa i niby jakieś interesujące informacje nam są podawane, ale jedynego mi pozostało w pamięci to nudnawy komentarz w kilku językach i uczucie gotowania się we wnętrzu statku przypominającym szklarnie. Owszem, niby z otwieranymi oknami, ale nic nie dającymi. Więc spokojnie można sobie tą atrakcję odpuścić. </p> <p> Pierwszą rzeczą jaka przychodzi do głowy turyście na dźwięk słowa „Amsterdam” są dwie rzeczy – dzielnica czerwonych latarni i tutejsze coffee shopy. Ok, może nie każdemu turyście, ale nie ma co się zagłębiać w szczegóły. Jak wiadomo, z każdą nadmiernie rozreklamowaną atrakcją jest tak, że w zderzeniu z rzeczywistością okazuje się mniej lub bardziej przereklamowana. Dzielnica jest warta spaceru, ale zdecydowanie bardziej ze względu na urokliwą architekturę niż nieprzyzwoite atrakcje jakie mogą na nas tam czekać. Owszem, o gustach się nie dyskutuje, ale długo jeszcze potem zastanawiałem się czym tamtejsze panie zachęcają swoich klientów – bo raczej nie wyglądem. No i tak jak wszędzie – przez całą dzielnicę idzie się w dużej grupie turystów, którzy tak jak i my zostali zachęceni famą wiążącą się z tym miejscem. A coffee shopy? Cóż, najwyraźniej człowiek się już powoli starzeje i jakoś robienie rzeczy które są nielegalne w Polsce już mnie nie pociąga – a jednak człowiek troszkę bardziej ceni sobie komfort niż kiedyś. I mnie od wizyty w takim przybytku bardzo skutecznie odstraszyło ogromne natężenie wyrazistego zapachu, jaki zwykle towarzyszy paleniu trawki. Tak jak unikam knajp z atmosferą papierosową – tak i uniknąłem miejsc z tą… </p> <p> To może teraz czas na zaprzestanie poznawania atmosfery miasta – a czas na wszelkiego rodzaju muzea, które zawsze warto pozwiedzać w trakcie wyjazdów turystycznych. Szczególnie że Amsterdam może zaoferować bardzo bogaty i zapadający w pamięć program. Na pierwszy ogień poszła placówka poświęcona twórczości Vincenta Van Gogha. Ogromna placówka, która jest punktem obowiązkowym każdej wycieczki i która w kompleksowy sposób opowiada o poszczególnych etapach twórczości – bardzo krótkiej, bo trwającej raptem dekadę – a także o artystach, którzy mieli wpływ na ewolucje sposobie przedstawiania rzeczywistości przez tego jednego z najbardziej znanych postimpresjonistów. Jest to placówka wręcz idealna jeśli chodzi o sposób przedstawienia tematu i narrację. No i jak każdy ideał dość szybko wizyta tam zaczyna być dość nudna. Mi osobiście dużo bardziej przypadła do gustu wystawa tymczasowa, w której na twórczość van Gogha próbuje się spojrzeć od zupełnie innej strony. Aha, wspomniałem coś o tłumach przez jakie trzeba się przeciskać? </p> <p> Tuż obok muzeum van Gogha znajduje się inna znana atrakcja stolicy Holandii, czyli Rijksmuseum. Które to podobało mi się jeszcze bardziej. Szczególnie sposób prowadzenia narracji i powolne i kompleksowe przygotowywanie zwiedzających na obrazy Rembrandta. Najpierw mamy okazję obejrzeć przedmioty z okresu jego twórczości, potem oglądamy twórczość malarzy, którzy mieli wpływ na mistrza, potem kilka jego arcydzieł – by zakończyć przykładami wpływu jaki odcisnął na sztukę flamandzką. No i wisienka na torcie, jaką jest monumentalne dzieło „Nocna straż”, wyeksponowana w sposób godny tego obrazu. Nawet sam gmach muzeum jest bardzo interesującym budynkiem i warto poświęcić kilka chwil na podziwianie jego gotycko-renesansowej bryły. </p> <p> Tuż obok dwóch wspomnianych wcześniej placówek znajduje się muzeum diamentów, z których też jest słynna Holandia. Ale akurat tą placówkę można sobie śmiało odpuścić, bowiem bardziej stanowi ona dodatek do prowadzonej tutaj sprzedaży tych cennych kawałków węgla, niż wartą poświęconego czasu atrakcją. No ale wiem, że wiele osób jest gotowe wydać sporo na te błyskotki – więc na pewno przyda się im wiedza o sposobach ich obróbki i rodzajach cięć. Przyznam się szczerze, że do mnie ta wiedza równie szybko opuściła co do mnie przyszła. Albo i szybciej. </p>