Wakacje z Interrailem - dzień drugi
<P>Wcześnie rano zjawiam się na dworcu, gdzie już czeka na ten sam pociąg grupka podekscytowanych turystów, w przeważającej części w wieku około emerytalnym. Jak na niedzielny wczesny poranek jest tutaj dość spory ruch, bowiem już w peronach stoją pociągi do Sztokholmu, Trondheim i nocny do innej letniskowej mieściny dla którego jest to przedostatnia stacja. Moja kolejka turystyczna przybywa z opóźnieniem 5 min, pomimo tego iż jest to jej stacja początkowa. Na dodatek jeden z dwóch połączonych szynobusów, jaki został nam podstawiony jest niedostępny dla podróżnych. Przez co w tym dostępnym jest troszkę ciasnawo. </P> <P>A przed nami naście godzin drogi. Już na pierwszym postoju okazuje się, że nie będzie to podróż bez dodatkowych atrakcji. Bowiem dotarcie tam powinno zająć nam niewiele ponad godzinę – a zajmuje 1:40 . Obsługa informuje, że w drugim wagonie szwankuje silnik. Ale, jak to ładnie stwierdza pani z obsługi „zobaczymy co będzie dalej”. Na następnym postoju, w Hoting, mamy już kolejne 20 minut spóźnienia. Zapada więc decyzja o odłączeniu felernego drugiego szynobusu. Wyjeżdżamy z godzinnym poślizgiem względem planu.</P> <P>Po parunastu minutach, dwóch postojach i gorączkowym grzebaniu w silniku, załoga przekazuje informacje, że to jednak w tym wagonie był problem i że musimy się wrócić by przesiąść się do pozostawionego na stacji szynobusu. Tak więc z Hoting wyjeżdżamy +100. Gdyby nie to, że widoki za oknem w stu – jeśli nie w dwustu procentach rekompensują nam te wszystkie problemy, to chyba zaczął bym się denerwować…</P> <P>Wkrótce przekonujemy się dlaczego był ten wagon niedostępny dla podróżnych – w toalecie nie ma wody. Obsługa i na to ma sposób – prosi podróżnych by wytrzymali do następnej stacji. A jeśli ktoś ma z tym problem, to niech to jej zgłosi, wtedy się zatrzymamy na mały postój… Jest to jakaś myśl, ale też nie wypada chyba zbytnio tak zanieczyszczać tych pięknych okoliczności przyrody? </P> <P>Ponieważ Inlandsbanan jest linią jednotorową a my jesteśmy mocno spóźnieni to następuje problem z mijanką ze składem jadącym z Gallivare. Postój następuje w Storuman, gdzie ja sobie robię mały spacer po okolicy - bo cóż innego mi pozostało? Jest urocze i senne miasteczko, w którym ciężko spotkać jakiegokolwiek tubylca, a i samochody raczej stoją zaparkowane niż jeżdżą po ulicach. Taki sielski krajobraz na wakacje – ale żyć to chyba tam by się nie dało… Po zamianie załóg wyjeżdżamy na trasę z + 135.</P> <P>W Arvidsjaur następuje zmiana czoła, spora wymiana ludzi, a do pociągu zostaje dopompowana woda. Przynajmniej tak twierdzi obsługa – ja byłem 3 osobą korzystającą z ubikacji po tym postoju i jakoś jej tam nie stwierdziłem. Na szczęście dalsza podróż następuje bez większych przygód, a dzięki maksymalnemu skróceniu postojów po drodze, do stacji końcowej dojeżdżamy z zaledwie 90 minutowym opóźnieniem.</P> <P>Po drodze mamy okazję zwiedzić, w Moskosel, muzeum poświęcone budowniczym tej przepięknej kolejki. Co prawda jest ono malusieńkie i zajmuje zaledwie paręnaście metrów kwadratowych - ale cóż. Ponoć nie liczy się ilość, tylko jakość. A naprawdę jest co oglądać. I podziwiać tych ludiz, którzy zdecydowali się stworzyć ten żelazny szlak przez środek Szwecji…”</P>
<P>Czyli trochę przed północą, po 15 godzinach jazdy. Aha, bez większych przygód – co prawda dwa razy mamy bliskie spotkanie z reniferem – ale to ponoć normalna rzecz na tej trasie. I jeśli coś takiego się trafi to postępowanie obsługi jest bardzo interesujące. Przesuwają pozostałości zwierzaka poza tory, a po przyjeździe do stacji docelowej informują odpowiednie służby. W końcu nic wielkiego się nie stało…</P> <P>Jeśli chodzi o zalety widokowe tej trasy – to na pewno jest ona warta czasu spędzonego w pociągu. Co prawda pod koniec podróży widoki za oknem troszkę powszednieją – ale to mało istotny szczegół. Podczas tej podróży mijamy rzeczki, jeziorka, jeziora, bagna, łąki, lasy… Długo by wymieniać. W każdym bądź razie tereny warte zobaczenia. Szkoda tylko, że przystanki znajdują w miejscach mało atrakcyjnych wizualnie.</P> <P>No i na deser możliwość zrobienia sobie fotki na tle ładnie zaznaczonego kręgu polarnego. I chwilę potem burger z renifera na kolację w ostatnim przystanku przed Gallivare. O samym tym miasteczku niewiele mogę powiedzieć – przyjechałem późno i wyjeżdżałem wcześnie – więc nie było czasu na zwiedzanie… A co do hamburgera – cóż. Mięso jak mięso – ale za to sposób podania jest typowo turystyczny. Wieczór, piękne okoliczności przyrody – ale też zimno już, ale za to mięso podane jest letnie, w świeżo wyjętej z lodówki bułce… Gdyby człowiek nie był tak głodny, to by chyba tego nie przełknął…</P>