Weekend w Brukseli - część pierwsza
<p> Dostać się Brukseli można z Polski bardzo łatwo i tanio. Na nieodległe lotnisko Charleroi latają tani przewoźnicy – a z tego miejsca dojazd jest dość prosty. Można albo skorzystać z bezpośredniego autokaru do stolicy, albo użyć transportu kombinowanego – czyli autobusu i pociągu. Te drugie rozwiązanie jest tańsze o kilka euro, ale troszkę dłuższe. Niby nie jest to wielka kwota, ale przecież nie po to się jeździ na samodzielne wakacje, by wszystko było łatwe, proste i podtykane pod nos. Bilety dla obu sposobów dojazdu można zakupić w automatach przed wejściem na lotnisko (sposób kombinowany bardziej się opłaca w przypadku dojazdu do innego miasta niż Bruksela – cena biletu autobus + pociąg jest stała dla każdego miasta w Belgii). Sama podróż jest całkiem interesująca, aczkolwiek otoczenie dworca kolejowego w Charleroi jest zadziwiająco wręcz brzydkie, szczególnie okolice zjazdu z autostrady. </p> <p> Bruksela natomiast jest bardzo ładnym miastem, dużo ładniejszym nawet niż rozreklamowany Paryż. No i dużo czystszym – ale to obiektywne odczucie, z którym nie każdy musi się zgadzać. Po przyjeździe, szczególnie że był to już wieczór najlepszym pomysłem jest przejście się po okolicach starego miasta, tak by wczuć się w tutejszą atmosferę. Albo można pójść na łatwiznę i udać się do jakiegoś sklepu z piwem czy też czekoladkami (w zależności od tego, kto jaką truciznę preferuje) i nabyć tam specjały na wieczorną ucztę. W końcu to też jest jakiś sposób na poznanie tutejszej atmosfery. Muszę się szczerze przyznać, że przy pierwszej wizycie w sklepie miałem ochotę tam zostać na dłużej i rozpocząć konsumpcję na miejscu. Wybór smakowitości jest naprawdę paraliżujący decyzyjnie. </p> <p> Ponieważ jednak był to piątkowy wieczór to troszkę szkoda go było spędzać na delektowaniu się tutejszymi specjałami w zaciszu czterech ścian, więc odwiedziłem jeszcze centrum miasta. Jeśli chodzi o tamtejszy rynek, to rzeczywiście sprawia on ogromne wrażenie i warto poświęcić troszkę czasu na bliższe przyjrzenie się poszczególnym detalom architektonicznym kamieniczek. Tak samo jak warto troszkę pokrążyć po okolicznych uliczkach by nie tylko „zaliczyć” obowiązkową atrakcję, jaką jest w tym mieście Manneken pis, ale też przysiąść sobie co bardziej interesującej knajpce i spróbować wartego swojej opinii, tutejszego piwa. A jak się zgłodniej, to zawsze można nabyć w którejś z licznych budek porcję belgijskich frytek z majonezem. Dla mnie to troszkę przereklamowany delikates – ale cóż, skoro jest się w Brukseli, to jest to punkt obowiązkowy. </p> <p> Krążąc po okolicach rynku można troszkę odejść w bok, bowiem kilka minut marszu z tego miejsca znajduje się całkiem interesujący punkt imprezowy. O ile dobrze pamiętam drogę, to znajduje się to niedaleko gmachu giełdy. Starą halę targową – przypominającą troszkę jedną z warszawskich Hal Mirowskich - zaadoptowano na knajpę taneczną, w okolicach której wyrósł spory łańcuszek innych rozrywkowych przybytków. Sądząc po ubiorach osób tam się bawiących, musi być to mocno lanserskie miejsce, ale nie da się ukryć że jest to miejsce warte odwiedzenia i przyjrzenia się. W końcu to też jest część tutejszego życia nocnego. Wizyta w Brukseli miała być troszkę luźniejsza od mojego zwykłego trybu zwiedzania, więc i dzień drugi był mało intensywny. W końcu czasem trzeba też odpocząć – a nie tylko chłonąć atrakcje turystyczne w wielkich ilościach. Przecież po kilku latach czy nawet miesiącach mało co się z tego pamięta… </p> <p> Bruksela jest jedną z najważniejszych siedzib instytucji europejskich – i ilość biurowców w których one się mieszczą jest naprawdę imponująca. Szczególnie że specjalnie wyburzono kwartał miejskiej zabudowy by zrobić dla nich miejsce. Ponoć dlatego eurokraci nie są zbyt lubiani przez tubylców. Na dodatek wysokie budynki troszkę się odcinają na tle dość jednorodnej zabudowy belgijskiej stolicy i powodują uczcie niedopasowania. Za to, w przeciwieństwie do Luksemburga, są one zaprojektowane w miarę jednorodnie, więc przyjemniej się je ogląda. Ale nie warto im poświęcać za dużo czasu, bowiem – jakby na to nie patrzeć - biurowce na świecie są do siebie dość podobne… </p> <p> No ale by nie wyjechać z tego miasta z poczuciem pustki, to jednak trzeba jakieś muzeum odwiedzić – wybór pada na tutejsze Królewskie Muzeum Sztuki, położone w pobliżu pałacu królewskiego. Jest one połączone z Magrittemuseum, placówce poświęconej surrealiście Rene Magritte, bardzo związanemu z Brukselą. Obie miejsca stanowią swoje przeciwieństwa – to pierwsze jest tradycyjnym muzeum, z podejściem „sztuka sama się obroni”, gdzie niby jakaś myśl przewodnia, głównie chronologiczna, stała za rozmieszczeniem zbiorów – ale tak naprawdę wypadałoby najpierw przeczytać grubą książkę by móc wpasować poszczególne dzieła w szerszy kontekst. Co prawda ilość arcydzieł Rubensa, van Dycka czy wcześniejszych Cranacha czy Bruegela jest ogromna, ale po wizycie odczuwa się pewien niedosyt i rozczarowanie. Natomiast Magrittemuseum jest nowoczesnym muzeum, z dużą ilością multimediów i bardzo dokładnie przemyślaną ścieżką zwiedzania – która ma w jak największym stopniu przybliżyć zwiedzającemu historię i pokazać co inspirowało twórcę, a także co chciał przekazać odbiorcom. W dodatku jest to duża, kilkupiętrowa placówka. Warta odwiedzenia i spędzenia kilku godzin. </p>