Grunt to opakowanie
Ponad rok temu pisałem o wizycie w Skagen, gdzie rozwodziłem się nad umiejętnością Duńczyków do takiego tworzenia otoczki i „hype” wokół tematu, że nawet drobna rzecz może wyglądać na przepiękne i pełnowartościowe przeżycie. Tak, niewiele trzeba „twardego produktu” by stworzyć coś przyciągającego wielu klientów. Co pewnie jest bardzo dobrym pomysłem na mały kraj na północy Europy, który ani za dużo znanych postaci nie stworzył, ani przyroda nie jest zbyt imponująca. A przypomniał mi się ten wpis w ten czwartek, gdy miałem okazję odwiedzić jedną z licznych wakacyjnych imprez kulturalnych w Kopenhadze.
Jest sobie taki byt jak Kulturkvarteret, czyli kilkanaście muzeów, placówek kulturalnych oraz innych instytucji (jak na przykład parlament). Łączy ich nie tylko bliskie sąsiedztwo, ale również czasem organizują wspólne imprezy. Jak na przykład kilka lat temu otwierało się Królewskie Lapidarium po remoncie, to w kilkunastu innych miejscach były powiązane tematycznie imprezy, oprowadzania i tego typu rzeczy. W tym roku, dość mocno promowana był w mediach społecznościowych była impreza pod tytułem sierpniowy czwartkowy wieczór w Kulturkvarteret. Gdzie kilka miejscówek, ale nie wszystkie, w czwartkowe popołudnia oferują atrakcje dla chętnych, tak by nie tylko odwiedzono jedną miejsce, ale też można było mile spędzić wakacyjny wieczór. W reklamach to bardzo fajne wydarzenie, w sam raz na wizytę w centrum. A w rzeczywistości? Cóż, typowy świetny pomysł, który ma przyciągnąć ludzi, a pod spodem – mały budżet, nieduży wysiłek, tak naprawdę nic wartego zapamiętania. Nie wiem czy ja mam takie szczęście, czy po prostu duża część wydarzeń tutaj tak wygląda… Tak więc w Centrum Architektury można było wstąpić na drinka do muzealnej kawiarni. Która działa codziennie – jedyna różnica polegała na tym, że zamiast muzyki z komputera w ogródku, w ogródku grał DJ muzykę z komputera. Tuż obok, w jednej z najbardziej prestiżowych galerii, atrakcją było oprowadzanie przez kuratora po wystawie. Coś, co już było przy okazji otwarcia, ale było coś i w czwartek. Troszkę dalej, w muzeum poświęconemu rzeźbiarzowi Thorvaldsenowi (np. pomnik Księcia Poniatowskiego przed Pałacem Namiestnikowskim w Warszawie), wystawiono 8 leżaków, jeden wolontariusz sprzedawał napoje i można było dostać kartkę papieru i ołówek by sobie porysować ulicę i kanał naprzeciwko… Chyba tylko Królewska Biblioteka stanęła na wysokości zadania i zaproponowała jakiś wykład w ogrodzie plus czytanie poezji. Nie do końca moja bajka – ponieważ trzeba naprawdę dobrze znać język, by móc docenić piękno słów, ale przynajmniej nie wyglądało to jak pospolite ruszenie sąsiadów po pracy. Chociaż, może tez to jest jakiś pomysł. Skoro nie mamy zasobów ani budżetu, to chociaż na tyle ładnie to opakujemy, by przyciągnąć w taki sposób ludzi…