Spotkanie ludowe
Jedną z podwalin nowoczesnej Danii było budowanie wspólnoty, zapoczątkowane przez (jednego z kilku) twórców tutejszej konstytucji, Mikołaja Grundtviga. Miał wiele zasług ale czymś, o czym warto wspomnieć, był elitaryzm społeczeństwa, gdzie może nie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, ale poczucie, że oba te typy powinny mieć możliwość i miejsce, by móc się spotkać, porozmawiać, a może nawet zawiązać jakąś tam nić porozumienia. I to chyba udaje się utrzymać, nawet we współczesnym świecie spod znaku „dziel i rządź”.
Niedawno na Bornholmie odbyło się równie tradycyjne, jak i regularnie się odbywające spotkanie ludowe. Wydarzenie, podczas którego nie tylko politycy zlecieli się niczym na wiec przedwyborczy, ale też zwykli ludzie przyjechali, aby móc porozmawiać ze sobą na interesujące ich tematy, ale też, żeby móc spędzić wspólnie czas – na bardzo lubianych tutaj „faellesspisning” oraz „faellessang” czyli wspólnym jedzeniu i wspólnym śpiewaniu.
Wspólne jedzenie jest konceptem, które nowoczesne, by nie powiedzieć hipsterskie, knajpy próbowały przeszczepić na polski grunt, gdy w pewnym okresie modnym było posiadanie jednego wielkiego stołu, gdzie obcy sobie ludzie mogli się ze sobą spotkać i miło spędzić czas. Nie do końca się to przyjęło, bo – przynajmniej dla mnie – wyjście do knajpy w jakimś towarzystwie jest pretekstem do spędzenia czasu w tym towarzystwie, a nie do spędzenia tegoż czasu na rozmowie o niczym z obcymi ludźmi. Lub o czymś ważnym, o co można się pokłócić, by popsuć sobie wieczór. Wspólne śpiewanie chyba jeszcze do nas nie dotarło, poza tymi wieczorami przy ognisku za młodu. A trzeba uczciwie przyznać, że mniej więcej o to samo chodzi.
Wracając do ludowych spotkań. Co mnie zdziwiło, pojawiali się tam politycy z różnych opcji wraz ze swoimi sympatykami, ale nie było to powodem do jakichkolwiek problemów, wszyscy byli w stanie spokojnie porozmawiać na różniące ich tematy, by po skończonej rozmowie udać się na wspólną kolację przy piwie serwowanym przez ministra, posła czy inną znakomitość…
Muszę się przyznać szczerze, że troszkę patrzę na takie podejście z zazdrością, gdzie można jeszcze znaleźć jakieś miejsce na porozumienie – nawet jeśli będzie ono polegało na wspólnym zaśpiewaniu utworu wymyślonego 150 lat temu przez przytoczonego na początku tego tekstu pastora Grundtviga. A nie tylko bezmyślne oklepywanie się przez Tutsi i Hutu…