W miarę normalność

Wiem, że w dobie szaleństw pogodowych w Polsce – i nie tylko – ciężko jest określać tegoroczne lato jako „normalne” ale chyba troszkę się w porównaniu do poprzedniego zrobiło zwyklej. Może jeszcze to nie jest to do czego jesteśmy przyzwyczajeni, ale ograniczenia, przynajmniej w Danii są prawie niezauważalne. Większym problemem jest to, że w każdym kraju jest inaczej, więc czasem ciężko nadążyć ze zmianami i przestawianiem się, ale lepsze to, niż brak możliwości.

Ale nie o tym miało być, aczkolwiek do tego wpisu zainspirował mnie ostatni pobyt na lotnisku w Kopenhadze, gdzie pod względem ilości podróżnych, chyba już wszystko wróciło do normy. Jest tłoczno, głośno i ludzie zachowują się tak, jakby nikt poza nimi samymi ich nie interesował. Czyli normalność.

Na mieście też jest tak, jak powinno być w połowie upalnych wakacji. Kto może smaży się na plażach czy też na trawie w parkach, a kto nie może, to sobie już dawno wyjechał na zasłużone wakacje, czy to krajowych domków letniskowych czy też za granicę. Przez co w mieście, szczególnie w ciągu dnia, jest ciszej i puściej. A jak skończyło się chwilowe szaleństwo powiązane z kilkoma wygranymi reprezentacji Danii w mistrzostwach Europy – to i też jest spokojnie. Nawet jeśli ktoś szaleje imprezowo-weekendowo, to jest to robione w skandynawsko spokojny sposób, a nie w szalony, tak jak bywało po wspomnianych meczach. Blokowanie ulic i wspinanie się na dachy elektrycznych busów, to niezbyt często spotykane tutaj zdarzenie.

Ale o tym, że ta normalność jest nie w 100%, przypomina kilka rzeczy. Owszem, centra testowania czy szczepień znajdują się pod miastem i nie rzucają się w oczy, ale ostatnio miałem okazję kilka razy być na koncertach tradycyjnego festiwalu jazzowego i nawet na wydarzenia na otwartym powietrzu trzeba było przedstawić certyfikat covidowy. Co jest zrozumiałe i nie jest jakimś wielkim problemem, ale cóż. Kiedyś tego nie było…