Zima

Cóż, pewnie się starzeje albo ten rok jest dość wyjątkowy pod tym względem, ale pogoda w trakcie aktualnej zimy dała mi się mocno we znaki. I nawet jeśli w tym roku nie mieliśmy aż tak mroźnej pogody – może poza kilkoma dniami – to i tak dawno nie sprawiało mi aż takiej przyjemności wracanie do domu. Który może nie jest mocno rozgrzany, ale mimo tego jest ciepło i przytulnie. Szczególnie w porównaniu z tym, co poza. A może po prostu zaczynam powoli rozumieć i doceniać pojęcie hygge. Troszkę już mniej popularne na świecie, ale wciąż bardzo użyteczne tutaj.

Możliwe też, iż takie odczucie jest potęgowane przez to, że – jak mam taką możliwość – gram dwa razy w tygodniu w piłkę na zewnątrz. Niezależnie od tego czy wieje, pada czy też może wszystko na raz. W zeszłym roku duża część zimy została zdominowana przez lockdown, więc i te granie w zimowych warunkach odbywało się z trzymiesięczną przerwą w najbardziej „mroźnym” czasie, tak że nie do końca odbiło się ono na mojej kondycji psychicznej.

Natomiast w tym roku zima jest przeszywająca do kości. Duża wilgotność połączona z wiatrem i codzienną szarością powoduje, że ciężko jest się rozgrzać po powrocie. Już nie mówię, że po treningu, gdzie jest to całkiem zrozumiałe – ale też nawet po krótkim pobycie na zewnątrz. Szczególnie jeśli mamy w bonusie kombinację deszcz, wiatr i temperaturę w pobliżu zera. Nawet herbata z prądem, to znaczy z imbirem, niezbyt szybko pomaga.

I też chyba powoli zaczynam rozumieć, dlaczego tak bardzo się tutaj wykorzystuje „zimowe” ferie w lutym – kto może wyjeżdża, i tym razem nie jak w lecie do rozlicznych sommerhusów, tylko daleko. Może w tym roku jest to trudniejsze i najbardziej popularne są Wyspy Kanaryjskie, ale wcześniej najczęściej wybierało się Tajlandię. Bo tanio i ciepło. A czego można chcieć więcej. I dlatego na przyszły rok mam podobne plany – przez kilka zimowych dni wygrzać stare kości na słońcu, gdzieś na południowej półkuli.

Jeśli korona pozwoli oczywiście…