Dzień otwarty w ratuszu

Niedawno miałem okazję przekonać się, że jednak troszkę różne są obyczaje w Polsce i w Danii. Pierwszym tego zwiastunem było otrzymanie listu witającego w nowym miasteczku niedługo po przeprowadzce. Miłym gestem było to, że list ten był napisany po angielsku – więc jakoś sprawdzają w naszym powiecie kim jest ten nowy.

Ale dużo ciekawsze było to, co nastąpiło po prawie pół roku. Otóż okazuje się, że „mojej” gminie panuje zwyczaj, że jesienią każdego roku burmistrz zaprasza wszystkich nowych mieszkańców na dzień otwarty do ratusza. By upiec kilka pieczeni na jednym ogniu.

Po pierwsze, stara się nam pokazać lokalna władza, że dba o nas. Czuwa, myśli i w ogóle cieszy się z tego, że opłacamy nasze podatki tutaj. I ma nadzieję, że będziemy widzieć, iż nie są one marnowane. Swoją drogą, fajny był napis na dole zaproszenia na to spotkanie – jeśli więcej niż jedna osoba w Państwa gospodarstwie domowym otrzymała ten list, to dlatego że taniej jest wysłać więcej listów, niż sprawdzać spis mieszkańców.

Po drugie, gmina stara się pokazać nowym mieszkańcom pewne standardy, jakie tutaj obowiązują. Czyli było stoisko dotyczące segregowania śmieci, było stoisko dotyczące spraw mieszkańców – niby lekka reklama, ale można było poczuć, że to bardziej jest nauka dla nas, niż promocja dla nich.

A po trzecie, i chyba najważniejsze, była to próba wciągnięcia nowych mieszkańców w życie gminy. Sporo było o stowarzyszeniach sportowych, dużo na temat wydarzeń kulturalnych, nie mówiąc już o ofercie dla dzieci. Każdy – kto chciał – mógł znaleźć coś dla siebie. I musze przyznać, że ta oferta jest naprawdę duża i różnorodna. Aczkolwiek jeszcze nie wiem, kiedy i czy do niej dołączę. Wciąż pod tym względem jestem bardziej polski…

A i zawsze to miło, jak można poznać burmistrza i chwilkę z nim porozmawiać – bowiem witał on wszystkich wchodzących i potem krążył po holu ratusza by móc odpowiedzieć na wszelkie pytania. I nie, pewnie nie miał to nic wspólnego z lokalnymi wyborami za dwa tygodnie.