Nowoczesność na scenie
Ponieważ jeszcze nie czuję się tutaj na tyle pewnie by nie krępować się wydawać po paręset koron na wejście na jakiś koncert – to dużo w ostatnich czasach korzystam z darmowych wydarzeń. A w Kopenhadze jest tego całkiem sporo, nawet dobrze zorganizowanych.
I rzuciła mi się w oczy ostatnio pewna moda, której nie pamiętam z Polski, a może po prostu teraz chadzam na bardziej „undergroundowe” przedsięwzięcia… W każdym bądź razie, w znakomitej większości przypadków, tutejsze dopiero wchodzące na rynek zespoły korzystają ze wsparcia komputera, by dogrywać brakujące instrumenty.
O ile w przypadku jakiegoś zespołu, który wykorzystywał maca do dogrania basu czy też gitary rytmicznej, jest to dość logiczne, bo w końcu najpierw się zastępuje ludzi od czarnej roboty – to ostatnio miałem okazję wybrać się na koncert zespołu który sprowokował mnie do napisania tego wpisu.
Składał się ten zespół z dwojga ludzi, pani wokalistki, oraz pana grającego na gitarze elektryczne – aczkolwiek tylko solówki, więc cześć czasu pan spędzał tylko na w miarę rytmicznym kiwaniu się. Okej, rozumiem, początkujący zespół problemy z akceptacją w grupie (patrząc na stroje, nie dziwię się), można stworzyć zespół w duecie. Ale na tą playbackowatość nakładały się jeszcze problemy z techniczną stroną – otóż nie do końca pan sobie radził z komputerem. Albo nie chciał.
Pomiędzy utworami próbowała pani wokalistka nawiązać jakiś kontakt z lekko znudzoną publicznością, co się jej niezbyt udawało, bowiem komputer po bodajże 5 sekundach rozpoczynał kolejny utwór – więc pani musiała przerywać w środku zdania by nadążyć za piosenką. Po trzeciej próbie zaczęła się ograniczać tylko do „dziękuję”. Ciężko jest być artystą czasami…