Rywalizacja
Ostatnio miałem okazję spędzić troszkę czasu na imprezie integracyjnego mojego miejsca pracy i zauważyłem tam jedną różnicę pomiędzy naszym, wschodnioeuropejskim, kręgiem kulturowym, a skandynawskim. Jest nią podejście do rywalizacji w grupowych zajęciach „team buildingowych”. Od jakiegoś czasu w moim miejscu pracy zatrudnionych jest trochę osób z Polski i innych postkomunistycznych krajów i teraz była tak naprawdę pierwsza okazja, żeby wspólnie się przekonać, jak funkcjonujemy w całości.
Poza tradycyjnymi w takich przypadkach częściami marketingowymi – czyli przemówieniami o tym jak dobrze idzie firmie, jednakowoż wszyscy się muszą starać by było jeszcze lepiej, ale poza tym to jesteśmy fantastyczni i jutro jest nasze, były też dwie części, które odbywa ją się zawsze, i które dla mnie zawsze są fajną okazją do zaobserwowania kolegów i koleżanek z pracy, kiedy nie są poubierani w służbowe zbroje.
Pierwszą z takich okazji jest tradycyjna wieczorna popijawa. Znana z każdego wyjazdu integracyjnego i nie różniąca się niczym od tego co pamiętam w Polsce. Może tylko mniejsza jest ilość zwłok zalegających pod stołami na koniec wieczoru – bo i spożycie wódki jest minimalne. Dominują inne alkohole. Ale ja nie o tym chciałem pisać.
Do napisania tego wpisu zainspirowały mnie kilkugodzinne aktywności sportowe, w których miękliśmy budować nasz zespół – szczególnie że na co dzień siedzimy w różnych biurach i widzimy się od święta. Aktywności wybrano takie, by jak najwięcej z nas mogło znaleźć coś dla siebie. Od ichiejszej odmiany dwóch ogni, poprzez labirynt za Segway’ach, aż po laserowy paintball. Najpierw podział na zespoły – tak aby wymieszać odpowiednio tych co się bardziej i mniej znają, a potem już czas na zabawę.
I wtedy widać największą różnicę. Wśród ludzi z naszego kręgu kulturowego przeważa pogląd: będziemy lepsi, pokażemy im, czy wręcz „dokopiemy im”. Nie sama zabawa jest ważna, tylko to, kto wygra. I jak. A u Skandynawów żywe wciąż są ideały olimpijskie, czyli od zwycięstwa bardziej liczy się sam udział i dokłada się starań by każdy z członków zespołu czuł się częścią zabawy. A nie podejście „gruby na bramkę, tam nie będzie przeszkadzał”…
Oczywiście, jak wszędzie, są wyjątki od tego, ale to raczej pojedyncze osoby. Ciekawe jest to, że niby to tylko godzina-dwie lotu, a jednak tak bardzo jesteśmy od siebie różni.