Skandynawskość

Przez ostatnich kilka dni miałem okazję obserwować jakie reakcje może wywołać niezbyt radykalna reklama, ale trafiająca – chyba nawet nie do końca świadomie – w bardzo czuły punkt. Muszę się przyznać, że spodziewałbym się tak niewspółmiernych reakcji raczej w krajach znanych z bardziej gorącej krwi niż w Danii w środku zimy, ale najwyraźniej każdy ma swój słaby punkt. A tutaj jest nim duma narodowa.

Pewnego środowego poranka, skandynawskie linie lotnicze SAS opublikowały na swoim kanale youtube 2,5 minutowy film o tym, że podróże rozszerzają horyzonty i o tym jakie benefity może przynieść poznawanie świata. Niby nic nadzwyczajnego ze strony firmy zarabiającej na podróżach. Ale chyba stały pomysłem tej reklamy osoby spoza krajów skandynawskich. Bo żaden lokals by się nie dopuścił herezji, na której opierał się koncept reklamy. Otóż reklama zaczynała się pytaniem „czym jest skandynawskość”, by przejść płynnie do pokazywania, iż wszystkie flagowe skandynawskie rzeczy są tak naprawdę tylko adaptacją. Tak więc klopsiki pochodzą z Turcji, smorrebrød z Holandii, a lukrecja z Chin. Plus kilka innych przykładów. Wszystko to kończyło się stwierdzeniem, że dzięki podróżom można poznać zwyczaje innych, twórczo je przekształcić i zrobić swoimi. Nic obrazoburczego mogło by się wydawać.

Jako że nie jestem SASu, więc nawet bym nie usłyszał o tej reklamie, ale będąc w pracy słuchałem tutejszego radia i we wiadomościach opowiadali o jakimś sporym zamieszaniu na kanale linii lotniczych i oburzonych internautach. Zaintrygowany, co też może aż tak wzburzać zimną skandynawską krew, poszukałem owej reklamy. SAS zdążył już ją ściągnąć ze swojego kanału, ale że w Internecie nic nie ginie, to trzy kliki później mogłem sam zobaczyć, co też jest powodem zamieszania. I rzeczywiście, nawet znając słabo tutejsze słabości, od razu stwierdziłem, że nie była to najszczęśliwsza reklama. Nie mówi się w taki sposób o rzeczach, z których są tutaj bardzo, ale to bardzo dumni. I przekonani, że takie rzeczy to tylko tutaj.

I nie byłem zdziwiony wieczorem, gdy tutejsze wiadomości poświęciły temu tematowi całkiem sążnisty materiał okraszony wypowiedziami polityków z największych partii, oburzających się na takie potraktowanie skandynawskich skarbów. Następnego dnia można było przeczytać wypowiedzi muzealników z Muzeum Narodowego, który nie zgadzali się – a przynajmniej nie w pełni – z teoriami z reklamy. Przecież dopiero Duńczycy dodali do otwartych kanapek takie rzeczy jak ziemniaki w plasterkach czy też zrobili z lukrecji żelki… To była całkiem śmieszna sytuacja do obserwacji, w końcu miło widzieć, że jest całkiem sporo krajów które nie do końca maja do siebie dystans, ale przestało taka być, gdy kolejnego dnia przeczytałem, że agencja reklamowa, odpowiedzialna za tą nieszczęsną reklamę musiała być ewakuowana, bowiem zaczęła otrzymywać informacje o podłożeniu w jej siedzibie bomby. Hmmm, nie spodziewałem się, że zwykła reklama może mieć tak silne działanie…