Znowu o koronie

Wydawałoby się, że Duńczycy należą do narodów północnych, które są zdyscyplinowane i potrafią zrozumieć konieczność osobistych poświęceń dla dobra ogółu, ale chyba jest to – jak wiele innych rzeczy – wrażeniem z przeszłości, które niezbyt wytrzymuje kontakt z rzeczywistością. Szczególnie tą epidemiologiczną.

Rzeczywistość wygląda niestety dość podobnie jak w innych krajach. Czyli gdy minął pierwszy szok (czyli w kwietniu) i powoli kraj zaczął się otwierać, to i ludzie zaczęli zupełnie inaczej traktować wirusa. Już nie jak coś groźnego, szczególnie dla słabszych, tylko jak zwykłą chorobę, będącą kopią grypy. A przecież grypa nie zabija… Więc owszem, stosują się ludzie do zaleceń rządowych, ale po pierwsze robią to bez przekonania, a po drugie – uważają, że jeśli coś można, to trzeba to maksymalnie wykorzystać. Co już bywa groźne.

Gdy na początku wakacji rozluźniono obostrzenia dotyczące wspólnego przebywania w miejscach publicznych, bardzo szybko skoczyła ilość dwudziestolatków wśród zakażonych, w pewnym momencie była to jedna trzecia. A wiadomo, że dla nich ta choroba nie jest aż tak groźna – więc mało się kto nią przejmował. Kilka razy się zdarzyło, że policja musiała zamykać pewne popularne rejony miast jak parki czy też nadbrzeża – bo tyle było tam ludzi niezbyt przestrzegających społecznego dystansu.

To było latem. A teraz jest jesień i imprezy na otwartym powietrzu się skończyły, a młodzież wróciła do szkół. I szybko uwidoczniło się to w statystykach. Aktualnie prawie dwie trzecie (61%) osób z potwierdzonym korono wirusem to nastolatki. Czy jest to dla nich groźne? Nie, patrząc po bardzo niewielkiej ilości osób w szpitalach. Ale takie osoby mają rodziny, więc ryzyko jest. Szkoda tylko, że niezbyt widać i niezbyt słychać, by młodzież się w większym stopniu przejmowała losem starszych. Ważna jest – w dużo większym stopniu – możliwość interakcji z rówieśnikami.

Chociaż, może po prostu już zaczynam być w takim wieku, by móc sobie ponarzekać na młodszych…