Anonimus (Anonymous), W. Brytania / Niemcy 2011
Skąd my to znamy – garść postaci historycznych, kilka wydarzeń bezsprzecznie udokumentowanych, plus fura historycznych nieścisłości, a wszystko to opowiedziane w lekkim i sensacyjnym tonie. Wiem, że jest to może zbyt pochlebne porównanie dla scenarzysty tego filmu – ale mi od razu skojarzyła się ta opowieść z Sienkiewiczem. Bardzo podobny pomysł, tylko dużo gorsze wykonanie. Ale nie na tyle by seans był stratą czasu. To znaczy, nie jest to żadne arcydzieło, ale solidna porcja filmowej rozrywki, którą zapomina się zaraz po wyjściu z kina.
Połączenie filmowego wyjadacza, jakim bez wątpienia jest reżyser tego filmu Roland Emmerich – specjalista od wielkich i przeładowanych efektami specjalnymi widowisk oraz dość świeżego w tym środowisku scenarzysty Johna Orloffa, który napisał zaledwie kilka filmów, przyniosło dość dobry skutek. Rytm opowieści toczy się dość gładko, czasem widz jest oszałamiany przez naprawdę interesujące ujęcia Londynu z epoki, warto w tym miejscu wyróżnić sceny pogrzebu Elżbiety I, a i finałowa kumulacja nie nuży. Ba, nawet potrafi troszkę zaskoczyć.
Na podobnym solidnym poziomie prezentuje się ten film od strony aktorskiej. Starzy wyjadacze, jak Vanessa Redgrave czy Derek Jacobi przyzwyczaili nas do wysokiego poziomu, a tutaj dodatkowo przez cały film interesująco ogląda się postać odgrywaną przez Rhysa Ifansa. Jego kilka scen, w których może wykazać swoje możliwości, jak opowieść o powodach pisania czy też ujawnienie zaskakujących dlań informacji w finale, na pewno jest wartych zobaczenia.
A poza tym wszystko w tym filmie jest na solidnym, chciałoby się powiedzieć – hollywoodzkim -poziomie. Ale jest to film europejski, więc miło że potrafimy również tworzyć takie „dziełka”, które nie mają ambicji opowiadać czegoś więcej czy też zapadać na długo w pamięć. W końcu wśród artystycznych perełek też muszą w kinach, a już szczególnie multipleksach, lecieć wypełniacze. Takie na porządnym poziomie, które nie obrażają inteligencji widza. I których obejrzenia nie trzeba się wstydzić, ani nie żałować wydanych na bilet pieniędzy. Niby nie jest to aż tak wiele, ale niestety – często mam się okazję przekonać, że dużo za dużo.
Moja ocena: 6/10