Bez wstydu, Polska 2012

Nie da się ukryć, że trzeba być bardzo zdolnym filmowcem by w trwającym zaledwie 80 minut filmie połączyć dwie bardzo przeciwstawne rzeczy. Po pierwsze sporo niepotrzebnych i rozwadniających główną oś fabuły wątków i postaci, a po drugie stworzyć bardzo nudny film - który nuży już po kilku minutach i ciężko jest go obejrzeć do końca. Tym niemniej Filipowi Marczewskiemu się to niełatwe zadanie udało.

Sama główna historia opowiadana w filmie jest mało interesująca, zapewne dlatego, że wszystko to co mogło by w niej zaciekawić jest nam podawane w sposób bardzo skrótowy (jak chociażby wcześniejsze dzieje rodzeństwa i powód panującego pomiędzy nimi napięcia) bądź też nie do końca twórcy filmu potrafią widzom przekazać to co się między głównymi bohaterami dzieje. Bo jednak naprzemienne pokazywanie leżących w półmroku, w osobnych łóżkach bohaterów - i falujące w tle firanki - są kiepską metaforą uczuć targających dwoje ludzi zmierzających ku niezbyt trywialnemu rozwiązaniu.

Dodatkowo nie do końca wykorzystane są poboczne wątki wrzucone przez scenarzystę do filmu. Mocno cierpi na tym niezbyt potrzebna w efekcie finalnym postać młodej cyganki granej przez Annę Próchniak - na wycięciu której film by prawie nic nie stracił. Ale najbardziej chyba zastanawia sens pokazania wątku ksenofobicznego. Niby facet bohaterki granej przez Agnieszkę Grochowską jest narodowcem który każe swoim kohortom napadać na dom Cyganów - a jedną z nich jest dziewczyna smaląca cholewki do głównego bohatera, ale kompletnie nic z tego nie wynika. No chyba że jedynym celem dla tego wątku jest pokazanie że wcześniej wspomniany facet jest postacią negatywną. Ale to udaje się zrobić jedna sceną w toalecie - a nie dla wszystkich narodowiec jest równoznaczny z złym człowiekiem...

Tak na dobrą sprawę jedyną rzeczą z tego filmu wartą zapamiętania jest muzyka Pawła Mykietyna. Dość spokojna stanowiąca tylko ilustrację, a nie próbująca się wybić ponad obraz - ale też mająca na tyle dużą siłę, że kilka z motywów pamięta się po wyjściu z kina. Szkoda że jest to muzyka do tak słabego filmu, bo z pewnością warta jest dużo lepszego obrazu. I właśnie muzyka była jednym z bardzo niewielu powodów, dla których udało mi się wysiedzieć w kinie do początku napisów końcowych. Ale tylko początku...

Moja ocena: 3/10 (w tym plus za muzykę)