Centurion, W. Brytania 2010

Niezbyt często się w ostatnich czasach spotyka w kinach film, który jest tylko i wyłącznie tym czego się widz może spodziewać po przeczytaniu jego opisu w gazecie. „Centurion” jest takim filmem. I to w 100%. Wiadomo od początku że będzie to film instruktażowy dla rzeźników nakręcony z iście rzemieślniczą precyzją. Wykorzystujący wszystkie możliwe schematy i rozwiązania fabularne jakie tego typu kino ma w swoim dorobku. I dokładnie to dostajemy na ekranie. Plus gratisową końską dawkę politycznej poprawności. Nie licząc kilku złych – rzymską wierchuszkę, która odpowiada za te całe walki i jednego nieodzownego bedgaja – to wszyscy są dobrzy i mają uzasadnienie dla tego co robią w filmie. Tak więc rzymianie tylko chcą przeżyć, Piktowie bronią swoich domów, wśród wojowników jest zachowany parytet kobiet i osób o innym kolorze skóry – a główny bohater jest odpowiednio mdły i nudny w swoich komentarzach.

Niezbyt często się w ostatnich czasach spotyka w kinach film, który jest tylko i wyłącznie tym czego się widz może spodziewać po przeczytaniu jego opisu w gazecie. „Centurion” jest takim filmem. I to w 100%. Wiadomo od początku że będzie to film instruktażowy dla rzeźników nakręcony z iście rzemieślniczą precyzją. Wykorzystujący wszystkie możliwe schematy i rozwiązania fabularne jakie tego typu kino ma w swoim dorobku. I dokładnie to dostajemy na ekranie. Plus gratisową końską dawkę politycznej poprawności. Nie licząc kilku złych – rzymską wierchuszkę, która odpowiada za te całe walki i jednego nieodzownego bedgaja – to wszyscy są dobrzy i mają uzasadnienie dla tego co robią w filmie. Tak więc rzymianie tylko chcą przeżyć, Piktowie bronią swoich domów, wśród wojowników jest zachowany parytet kobiet i osób o innym kolorze skóry – a główny bohater jest odpowiednio mdły i nudny w swoich komentarzach.

Owszem, możemy się zżymać na to, że bohaterowie filmu przez większą jego część zachowują się niczym faszyści z serialu o przygodach kapitana Klossa i zaprzepaszczają wszelkie możliwości przeżycia jakie daruje im los – ale powiedzmy sobie szczerze, przecież nie chodzi o to, by jak najwięcej z nich przeżyło, tylko by jak najwięcej posoki się polało na ekranie. Co prawda szkoda, że najwyraźniej w programie szkoleniowym rzymskich legionistów nie ma okazji do omówienia kilku technik zaprezentowanych szerszej publiczności przez Johna Rambo – bo w końcu też był ścigany przez silniejszych i szybszych przeciwników w pierwszej części swoich przygód, ale nie ma co wybrzydzać. W końcu walory rozrywkowe ten obraz ma.

Komputerowa posoka leje się z ekranu strumieniami, i po pierwszych scenach w których szybki montaż skutecznie umożliwia nam zobaczenie czegokolwiek przechodzimy do bardziej kameralnych scen walk. Scen w których choreografia czy też techniki walki są dużo ważniejsze od ilości cięć nożyczek montażysty na sekundę. I od tego momentu dużo lepiej się zaczyna ten film oglądać. Za to przez cały film sporą zaletą są zdęcia. Wyglądające jakby były robione pod efekty 3D (a w szczególności początek filmu) – ale nie udało mi się nigdzie znaleźć potwierdzenia, że film będzie w tej technologii wyświetlany. Co może jest i dobre – bowiem w 2D krew wygląda wystarczająco sztucznie. Na zakończenie należy się kilka słów Oldze Kurylenko. Dla której scenarzysta był łaskawy i napisał dla niej rolę której nie dość że nie wypowiada ani jednego słowa – to na dodatek wymaga użycia tylko dwóch min: zmarszczonej i nic nie wyrażającej. Co wychodzi jej nad podziw dobrze. Ale nie ma okazji do wykorzystania jedynej zalety jaką posiada, czyli swojej urody. Przez co staje się w tym filmie niczym więcej, niż tylko średnio ważnym aktorem drugiego planu. Czyżby klątwa „dziewczyny Bonda” znowu dała o sobie znać?

Moja ocena: 5/10

Owszem, możemy się zżymać na to, że bohaterowie filmu przez większą jego część zachowują się niczym faszyści z serialu o przygodach kapitana Klossa i zaprzepaszczają wszelkie możliwości przeżycia jakie daruje im los – ale powiedzmy sobie szczerze, przecież nie chodzi o to, by jak najwięcej z nich przeżyło, tylko by jak najwięcej posoki się polało na ekranie. Co prawda szkoda, że najwyraźniej w programie szkoleniowym rzymskich legionistów nie ma okazji do omówienia kilku technik zaprezentowanych szerszej publiczności przez Johna Rambo – bo w końcu też był ścigany przez silniejszych i szybszych przeciwników w pierwszej części swoich przygód, ale nie ma co wybrzydzać. W końcu walory rozrywkowe ten obraz ma. Komputerowa posoka leje się z ekranu strumieniami, i po pierwszych scenach w których szybki montaż skutecznie umożliwia nam zobaczenie czegokolwiek przechodzimy do bardziej kameralnych scen walk. Scen w których choreografia czy też techniki walki są dużo ważniejsze od ilości cięć nożyczek montażysty na sekundę. I od tego momentu dużo lepiej się zaczyna ten film oglądać. Za to przez cały film sporą zaletą są zdęcia. Wyglądające jakby były robione pod efekty 3D (a w szczególności początek filmu) – ale nie udało mi się nigdzie znaleźć potwierdzenia, że film będzie w tej technologii wyświetlany. Co może jest i dobre – bowiem w 2D krew wygląda wystarczająco sztucznie. Na zakończenie należy się kilka słów Oldze Kurylenko. Dla której scenarzysta był łaskawy i napisał dla niej rolę której nie dość że nie wypowiada ani jednego słowa – to na dodatek wymaga użycia tylko dwóch min: zmarszczonej i nic nie wyrażającej. Co wychodzi jej nad podziw dobrze. Ale nie ma okazji do wykorzystania jedynej zalety jaką posiada, czyli swojej urody. Przez co staje się w tym filmie niczym więcej, niż tylko średnio ważnym aktorem drugiego planu. Czyżby klątwa „dziewczyny Bonda” znowu dała o sobie znać? Moja ocena: 5/10