Code Blue, Holandia 2011

Wychodząc z kina troszkę miałem ambiwalentne uczucia. Z jednej strony rzeczywiście jest to mocny film, który opowiada o ważnych we współczesnym świecie sprawach, takich jak śmierć czy samotność. Ale z drugiej strony ogląda się go niczym zza szkła – bez żadnych emocji, bez większego zainteresowania i, niestety, ale niewiele z niego pozostaje w świadomości po zakończeniu seansu. Co jest sporym rozczarowaniem, bowiem z dwóch powodów bardzo oczekiwałem tego filmu. Po pierwsze pamiętam debiut Urszuli Antoniak, bardzo interesujący, wciągający i zapadający w pamięć. Po drugie, film ten wchodzi na nasze ekrany w towarzystwie bardzo pozytywnych, a nawet czasem entuzjastycznych recenzji, zarówno ze strony profesjonalistów, jak i zwykłych widzów mających okazję go obejrzeć podczas Nowych Horyzontów.

Tak, rozumiem, że taki był zamysł artystyczny twórczyni, by świat głównej bohaterki pokazywać w taki zimny i odtrącający widza sposób. I tak, potrafię docenić umiejętne operowanie bardzo oszczędnymi środkami – minimalistyczną muzyką, spokojną i wyciszoną pracą kamery a także znikomą ilością dialogów (pierwsze słowa padają na ekranie dopiero po 10 minutach seansu). Tylko zawsze takie podejście niesie za sobą ryzyko niewzbudzenia zainteresowania widza. Owszem, bardzo mocna tematyka, brak wahań jeśli chodzi o podejmowany temat i odwaga w pokazywaniu kulturowego tabu, jakim w dzisiejszym świecie jest śmierć – powinny rekompensować wybrane środki techniczne, ale do końca tego nie robią. Zapewne dla widzów, którzy starają się za wszelką cenę wyrzucić śmierć ze swojego życia, unikają chorych i samotnych, cieszą się zapełniającą masową kulturę propagandą konsumpcji, będzie to szokujący i wstrząsający film. I zapewne na długo pozbawi ich spokoju i pozostawi w rozedrganiu. Ale ja chyba do tej grupy nie należę i niezbyt udało się we mnie te uczucia wywołać.

Mi pozostawało w trakcie seansu tylko podziwiać wspomnianą wcześniej sprawność techniczną twórców. Zdjęcia są znakomite, wręcz wylewa się z nich samotność i zimno, depresyjny oddział szpitala czy też hospicjum, które mogło by być ilustracją cytatu rodem z Dantego – „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie”. W takich okolicznościach gwałt którego jesteśmy razem z główną bohaterką świadkami, jakoś nie jest czymś strasznym, bardziej naturalnym elementem rzeczywistości. I to pogodzenie się z tak brutalnym i złym wydarzeniem jest chyba jedynym silniejszym uczuciem czy też wstrząsem jaki pozostaje po filmie…

Moja ocena: 4/10