W ciemności, Polska 2011

Na początek małe objaśnienie – jestem osobą która interesuje się historią, i która czyta książki historyczne i ogląda takie filmy. Wspominam o tym, ponieważ w dużym stopniu wpłynęło to na mój odbiór naszego kandydata do zdobycia złotej statuetki amerykańskiej akademii. Co ciekawe, bardzo podobne miałem odczucia po obejrzeniu poprzedniego filmu tego typu – czyli „Katynia” Andrzeja Wajdy. Czyli filmu, który opowiada rzeczy które szanujący się obywatel naszego kraju doskonale wie, przez nie do końca może się wczuć w opowiadaną historię. Dla mnie, dużo ciekawszym filmem będzie najnowsza produkcja Władysława Pasikowskiego o Jedwabnem. Nie dlatego że pokazuje polaków w negatywnym świetle – w przeciwieństwie do dwóch wcześniej wspomnianych filmów – ale dlatego że mówi o wydarzeniach, które nie zostały jeszcze dostatecznie przebadane i przetrawione.

Ale wracając do filmu Agnieszki Holland. Technicznie jest to majstersztyk. Kreacje aktorskie, montaż czy udźwiękowienie są na najwyższym poziomie. Na uznanie zasługują chyba wszyscy członkowie obsady, na czele z Robertem Więckiewiczem, który ostatnio ma naprawdę świetną passę (by wspomnieć tylko o „Różyczce”). Praca operatora, Jolanty Dylewskiej, jest wręcz idealna. Naprawdę można poczuć mrok, zaduch i smród lwowskich kanałów bez opuszczania kinowego fotela. Nieczęsto aż tak dobrze udaje się zamaskować fakt iż widzimy efekty pracy scenografów, a nie prawdziwe wnętrza.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o pochwały dla tego filmu. Uwag może nie jest za wiele, ale też są bardzo znaczące. Po pierwsze, nie wiem dlaczego zawsze w filmach o holokauście muszą się znajdować dodatkowe elementy podkreślające bestialstwo hitlerowców – szczególnie jeśli sama opowieść ich nie oszczędza. Mam tutaj na myśli jedną z pierwszych scen, w której widzimy nagie Żydówki gnane przez las. Ani nie mówi to nic nam o późniejszych mieszkańcach kanałów, ani o głównym bohaterze. Drugim moim zarzutem wobec tego filmu jest namnożenie wątków pobocznych i rozbudowanie drugoplanowych postaci, które i tak później są porzucane bez żalu. Na przykład ukraiński dowódca – zapewne by pokazać przemianę głównego bohatera jest on obecny dłużej, a tak na dobrą sprawę potrzebny jest on tylko do pokazania stopnia w jakim główny bohater się zmienił. I przez takie rzeczy film trwa prawie dwie i pół godziny – i w środkowej części mocno się dłuży.

Ale chyba największy problem mam z uwierzeniem w przemianę głównego bohatera – kanalarza Sochy. Tak, wiem, to autentyczna historia, ale pomimo tej świadomości – troszkę za szybko i gładko to zaszło na kinowym ekranie. Najpierw jest on bezwzględnym szantażystą i złodziejem, by nagle, po kilku spotkaniach z Żydami zdradzać swoich kolegów, ryzykować życiem swoim i swojej rodziny. Chociaż, ponoć najbardziej nieprawdopodobne historie pisze życie…

Moja ocena: 5/10