Dziewczyna z tatuażem (The Girl with the Dragon Tattoo),USA 2011

Na początek mała refleksja na temat zupełnie innego filmu. Patrząc na sekwencję graficzną pojawiającą się, jako tło napisów. Dokładnie tak powinna wygląda czołówka filmów z serii bondowskiej. Niby teraz są one nowocześniejsze, bardziej rzeczywiste i brutalniejsze – a jednak tamtejsze bohomazy i niezbyt interesujące piosenki niezbyt z tym korespondując. Natomiast w „Dziewczynie z Tatuażem” mamy kawałek porządnego mrocznego video-artu połączonego z wpadającą w ucho transową muzyką. Może by pójść w tą stronę szanowni twórcy Bonda nr 23?

Ale może lepiej powrócę do nowego filmu Davida Finchera. Jest w nim kilka rzeczy, które są naprawdę na wysokim poziomie i które trzymają widza na krawędzi kinowego fotela. Jest też kilka mniej udanych fragmentów – ale udaje się twórcom zachować pozytywny bilans. Chyba troszkę stracił film przez to, że zarówno dla mnie, jak i dla znakomitej większości widzów, jest to kolejne spotkanie z powieścią Larssona. Czytałem pierwowzór, oglądałem bardzo dobrą szwedzką ekranizację- więc niezbyt udzielało mi się napięcie, jakie powinno towarzyszyć thrillerowi. Jedyną niewiadomą były tylko zmiany, na jakie zdecydował się scenarzysta, Steven Zaillian. Jest ich kilka, nawet dość istotnych, ale nie wpływają one zbytnio na rytm opowieści. Co na pewno jest plusem.

Nie wiem do końca, czy to iż dobrze znałem kolejne rewelacje, jakich dowiadujemy się w miarę rozwoju fabuły – nie spowodowało, że dla mnie druga cześć filmu była dużo słabsza i mniej interesująca niż trzymający w napięciu początek. Gdzie rzeczywiście akcja dzieje się szybko, postaci są pełnokrwiste, a my nie możemy doczekać się kolejnej sceny. Potem już zaczyna być to troszkę wymuszone. Szczególnie jeśli chodzi o zakończenie po rozwiązaniu kryminalnej zagadki z lat sześćdziesiątych. Jest to przygotowanie do sequela, jest to dokładna ekranizacja książki – ale jest to nieciekawe doświadczenie. Spokojnie można by zrobić z tego podkład pod napisy, zainteresowani by sobie obejrzeli, a wszyscy inni w spokoju mogli by opuścić kino.

Ale wracając do plusów filmu. Będąc kiedyś w środkowej Szwecji wiem że jest to bardzo klimatyczne miejsce. Tutaj, zasypane śniegiem, wygląda jeszcze piękniej. Chociaż nie wiem czy jest to dobre słowo – raczej jest to miejsce które jest depresyjnie wręcz chłodne. I zniewalająco urocze. Wydaje mi się, że sporo ze scen tego filmu będzie mogło wykorzystać tutejsze biuro turystyczne. Świetna w tym filmie jest atmosfera otaczającego i przytłaczającego zła. Było to dotychczas mocną stroną filmów Davida Finchera, tutaj jest na jeszcze wyższym poziomie. Podkreślone jest to muzyką, kolejną bardzo mocną stroną tego filmu. Jak widać – mocnych stron jest tyle, że nikt nie powinien żałować wyprawy do kina. No może poza osobami wrażliwymi na krew. Bo jej jest też sporo…

Moja ocena: 7/10