Góra Czarownic (Race to Witch Mountain), USA 2009
Poszedłem na ten film tak troszkę z nudów. Nie mając innych planów, a mając do zabicia trochę czasu zdecydowałem się na jedyny nie widziany przeze mnie film – nie licząc jakiś lokalnych produkcji (wiem, że powinno się korzystać z możliwości obejrzenia filmów, które w Polsce na pewno nie będą wyświetlane, ale niestety – bariera językowa). I okazało się to całkiem dobrym sposobem spędzenia tego czasu. Film się oglądało całkiem przyjemnie, z paroma śmiesznymi smaczkami dla dorosłych widzów, w miarę wartką akcją i dającymi się lubić bohaterami. Oczywiście – wiekopomne doświadczenie to to nie było, ale nikt od rodzinnego filmu przygodowego ze stajni Disneya by tego nie wymagał. Przynajmniej już nie teraz, kiedy zajmuje się ono produkcja głownie takich obrazów, których jedynym celem jest rozrywka.
Ale może po kolei. Ponieważ wchodzi ten film do kin w podobnym czasie co „Hannah Montana” – to można się domyślić, że jego grupą docelową są wczesnonastoletni chłopcy. I powinien ten film do nich trafić. Tak jak już wspomniałem akcja postępuje szybko. Na tyle szybko ze mało wprawiony widz nie ma czasu by zastanowić się na nad wieloma płyciznami i niedorzecznościami fabuły. W dodatku mamy tutaj kosmitów, obcych zabójców, facetów w czerni i spora dawkę przygody. Czyli to co tygryski lubią najbardziej...
Wygląda na to, ze Dwayne ‘The Rock’ Johnson wskoczy na miejsce, które zostało osierocone po odłożeniu przez Arnolda Schwarzeneggera hantli na kołek. Bo to jest kolejny w ostatnim czasie film z jego udziałem po „Dorwać Smarta”, w którym pokazuje że ma coś takiego jak swoja lżejsza, komediowa natura. I robi to w dużo bardziej zgrabny sposób niż na przykład taki Vin Diesel. Co prawda jeszcze to poziom „Bliźniaków” czy „Bohatera ostatniej akcji” nie jest – ale już zaczyna być coraz bliżej. I z tego co można wyczytać w jego filmografii jeszcze kilka tego typu filmów nas czeka. Natomiast na kompletnie przeciwnym biegunie jest w tym filmie młodzież z kosmosu. Nie dość ze scenarzyści filmowi mocno ich możliwości ograniczyli, tworząc ich z samych schematów i każąc im rzucać „nieprzystosowane” teksty rodem z kiepskiego kina s-f z lat pięćdziesiątych, to jeszcze ogrywający ich AnnaSophia Robb i Alexander Ludwig za bardzo się nie wysilają. Szczególnie ten drugi, który przez cały film ma minę „mam mokro w spodniach, ale się do tego nie przyznam bo jestem twardy niczym masło w lodówce” dołącza swoja rola do panteonu drewnianych bohaterów kina akcji. Pomiędzy wczesnym Malaszyńskim i późnym Cagem.
Tak swoja drogą, ciekawe ilu z widzów uśmiechnęło się widząc kto odgrywa role naukowca próbującego naukowo udowodnić istnienie kosmitów – i niezbyt przychylnie przyjmowanego przez środowisko ufologicznych fanatyków – która potem pomaga im uciec rządowemu pościgowi. W końcu grająca ta postać Carla Gugino parę lat temu grała rolę podobnego naukowca – ale po drugiej stronie barykady, w bardzo dobrym, aczkolwiek przedwcześnie zakończonym serialu „Threshold”. A propos ciekawostek, miałem okazję ostatnio być na skandynawskiej konwencji s-f i w porównaniu z tymi fragmentami konwencji w Las Vegas które są nam serwowane na wielkim ekranie, to jednak jesteśmy ubogimi kuzynami. Chyba, że magia filmu jest aż tak wielka i takie rzeczy dzieją się tylko w kinie…
Moja ocena: 7/10