Gran Torino, USA 2008
Ponoć jest to film którym Clint Eastwood żegna się z aktorstwem. Jest to wielka strata dla światowego kina, ale też z drugiej strony należy docenić fakt, że schodzi ze sceny w swojej absolutnie najwyższej formie. Gra w tym filmie bardzo spokojnie i oszczędnie – nie wiem nawet czy nie użyć słowa dystyngowanie. Tutaj wystarczy jego grymas czy też warknięcie by dowiedzieć się wszystkiego czego trzeba o danej sytuacji. Na dodatek robi to w filmie, który niewiele mu ustępuje poziomem. I jeśli się popatrzy na to, jak z aktorstwem się rozstał np. taki Sean Connery – rolą w „Lidze niezwykłych dżentelmenów”, to tylko należy temu przyklasnąć, że decyduje się na odejście w najwyższej formie. W końcu ponoć faceta poznaje się po tym jak kończy...
A sam film? Jedna z rzeczy, która mnie najbardziej uderzyła to podobieństwo głównego bohatera do kreacji Eastwooda z „Million Dollar Baby”. Też mamy tutaj steranego życiem faceta, który jest sam, tez jest nieoczekiwana znajomość. I dość podobną rolę odgrywa wiara i ksiądz. Aczkolwiek tutaj jest to troszkę bardziej wykorzystane. Zresztą sporo jest w tym filmie nawiązań do wcześniejszych filmów z Eastwoodem, a Kowalskiego spokojnie można postawić w jednym rzędzie z Harrym Callahanem czy Człowiekiem Bez Imienia. Taki sam samotny twardziel. Ale nie można powiedzieć, że jest to ich dokładna kopia, czy też ich o kilkadziesiąt lat starsze wersje. Nie jest to jednowymiarowa postać, rozwija się w miarę trwania filmu. Co tylko temu filmowi służy.
Taką wisienką na torcie w przypadku tego filmu jest kilka scen, które same w sobie są perełkami. Jak choćby uczenie młodego jak Rozmawiają Mężczyźni. Na pierwszy rzut oka jest jest to mocno komiczna scena, z dużą ilością przesady i wulgaryzmów. Ale po głębszym zastanowieniu wychodzi, że wcale nie jest ona aż tak różna od tego co mówi się w pracy czy też jak się rozmawia ze znajomymi. No i taki język zawsze bardzo pomaga przełamać pierwsze lody. Inną taką sceną jest spowiedź w kościele. Tez zupełnie inna niż się wydaje na pierwszy rzut oka.
Nie wiem czy będzie to film do którego będę wracał – ale na pewno jest to film który należałoby zobaczyć. I na pewno warto go będzie mieć na swojej półce. Jakby na to nie patrzeć warto posłuchać jak śpiewa tytułową piosenkę taka uznana gwiazda jak Eastwood. I robi to dużo lepiej niż można by się spodziewać po jego głosie i fizjonomii...
<p id=”“ocena””> Moja ocena: 8/10</p>