Iluzja (Now you see me), USA 2013
Ktoś mądry kiedyś stwierdził, że prawdziwa magia ma urok wtedy, kiedy ogląda się ją na żywo – dużo mniejszą przyjemność odczuwa się, gdy można ją sobie na spokojnie przeanalizować. Bo przecież w iluzji chodzi o to by się nią zachwycić, a nie by zobaczyć dokładnie jak nas ogłupiono. Dlatego na film o iluzjonistach którzy pokazują nie wiadomo jakie sztuczki szedłem z dość dużą rezerwą, mając w pamięci niezliczoną ilość filmów, które próbowały nas olśnić dokonaniami grafików czy też możliwościami komputerów. A tutaj na dodatek podziw dla zdolności manualnych magika jest przesłonięty wiedzą, że nic tak naprawdę się nie stało – to tylko dobry montaż i efekty specjalne.
I to niestety w kinie czuć. Widz nie jest zbytnio wciągany w te nie wiadomo jakie sztuczki magiczne, bo z góry wiadomo że na ekranie można pokazać wszystko. A dodatkowa warstwa metafizyczna jest, jakby to ładnie określić, niezbyt logiczna i doczepiona tak troszkę na siłę. Przez co film dużo traci. Owszem, nie jest to nic strasznego, te prawie dwie godziny przemijają dość szybko i nie ma za dużo dłużyzn, ale wychodzi się z kina jak po udanym seansie hipnozy. To znaczy zupełnie nie pamiętając co nas tam spotkało i tak na dobrą sprawę nie do końca wiedząc czy było warto. Ot, taki filmy fastfood. Chociaż, dlaczego narzekam, przecież mamy środek lata, kino bywa klimatyzowane, więc i czas można przyjemnie spędzić.
Aha, wspominałem już na temat realności pokazywanych sztuczek magicznych – to i powinienem wspomnieć o fabule. Lepiej przed seansem wprowadzić w letni nastrój również i swój umysł, bo jednak ilość uproszczeń, błędów i bzdur logicznych jest podobna jak w innych hollywoodzkich blockbusterach – czyli bardzo spora. Co nie jest wadą w tym gatunku, ale uczciwie trzeba o tym wspomnieć przed seansem aby nie próbować niepotrzebnie analizować co jak i dlaczego.
Trzeba też wspomnieć o przyjemności dla każdego kinomana czyli możliwości zobaczenia Michaela Caine’a i Morgana Freemana. I to nawet w kilku wspólnych scenach. A to są takie tuzy aktorstwa, że naprawdę przyjemnie się ich spotkania ogląda. No i w filmie występuje młodszy brat Jamesa Franco – Dave. I widać że to rodzina. Identyczna mimika, głos. Ciekawe czy też go czeka taka kariera…
Moja ocena: 5/10