Incepcja (Inception), USA 2010
Jest sobie taki znany i w niektórych kręgach wręcz kultowy reżyser – David Lynch. Lubi tworzyć takie historie, które można odczytywać na wiele różnych sposób, ale też można traktować jak jeden wielki bełkot, którego cała spójność wynika tylko i wyłącznie z dobrych chęci jego fanów. Co ma swoje plusy, ponieważ jeden film może mieć wiele różnych interpretacji i na dodatek wiernych filmowej akcji. Ale taki minus, że nigdy do końca nie wiadomo czy są one zgodne z zamierzeniem reżysera i czy w ogóle miał on jakikolwiek pomysł, czy też może z pomieszania pomysłów coś mu się takiego „wytworzyło”…
Dokładnie tak można opisać najnowszy film Christophera Nolana. Wielu fanów zapewne powie, że jest to dokładnie przemyślany świat, który z dużą precyzją jest nam serwowany na ekranie i którego poszczególne warstwy są ściśle i logicznie ze sobą powiązane. Równie wielu widzów zapewne stwierdzi, że skoro tak jest to namieszane i wygląda na spójne, to na pewno twórca wiedział co robi, tylko my – widzowie – nie jesteśmy tego w stanie ogarnąć. Ja pozwolę sobie być w trzeciej grupie. Osób które stwierdzają, że jest to średnio interesująca sensacja, która za pomocą tworzenia kolejnych warstw i pętli akcji próbuje maskować swoje liczne mielizny i nielogiczności. Tak, wiem – skoro film się dzieje w wyimaginowanej rzeczywistości, to przecież mogą tam mieć zastosowanie dowolne reguły, w końcu tam scenarzysta jest twórcą wszelkiego porządku. Tylko dlaczego dobiera te zasady w kompletnie dowolny sposób?
Najlepszym przykładem na taką dowolność jest traktowanie śmierci w czasie snu. Najpierw się nam mówi że ma ona jeden efekt. I wszystko jest ok., dopóki jest ten sposób przydatny scenarzyście. Ale jak tylko potrzebuje troszeczkę „podkręcić” zagrożenie jakie czyha na bohaterów, to od razu zmienia tą zasadę – motywują ją w niezbyt przekonujący sposób. A im dalej w film tym jest jeszcze gorzej. Bo jak się za bardzo zapędzi w stopniowanie napięcia i zobaczy przed sobą ślepą uliczkę – przecież skoro śpiącego już nie ma, to jak może trwać jego sen – to szybciutko stworzymy nowy poziom, z nowymi zasadami. A że pozwoli to na kolejne parę scen z efektami? Super.
A propos kolejnych scen z efektami. Film trwa prawie dwie i pół godziny. I ten czas się czuje. Takie rozciągnięcie dość prostej historii włamania się do czyjegoś umysłu, nawet jeśli jest ona urozmaicona mało interesującą historią rodzinną głównego bohatera, mocno wystawia na próbę cierpliwość widza. Szczególnie że jedynym sposobem na ciągłe utrzymanie uwagi widza jest wspomniane wcześniej mało subtelne stwarzanie nowych zagrożeń dla ekipy bohaterów i wrzucanie ich w nowe okoliczności. Które sprawdza się w mających taką poetykę Bondach – ale dość szybko się tutaj nudzące.
Christopher Nolan stworzył kilka naprawdę interesujących filmów, które powinno się znać, jak „Memento” czy „Bezsenność”. Potem nastąpiły ogromne komercyjne sukcesy w postaci dwóch części Batmana z Christianem Bale w roli głównej, przedzielone bardzo średnim - ale dochodowym - „Prestiżem”. Dlatego teraz miał prawie całkowitą swobodę ze strony studia i mógł stworzyć film odkładnie według swojej wizji, świadczy o tym fakt, że mógł sobie pozwolić na sprzeciw wobec planów nakręcenia „Incepcji” w bardziej dochodowej technice 3D. Ale jak widać, czasem niczym nie krępowana swoboda artystyczna szkodzi…
Moja ocena: 4/10