Jak zostać królem (The King’s speech), W. Brytania 2010

Całkiem sympatyczny film, który bardzo przyjemnie się ogląda, ale tak na dobrą sprawę nie jest wart dłuższego rozpamiętywania. No ale, od dawna wiadomo, że amerykańscy akademicy bardziej patrzą na kampanię jaka towarzyszy filmowi – niż na sam film. No i w tym przypadku doczekaliśmy się bodajże 12 nominacji do tej prestiżowej nagrody. Co jest niedźwiedzią przysługą dla brytyjskiego obrazu. Bo wzbudza pewne nadzieje na jakieś wiekopomne dzieło, a to tylko bardzo solidny film.

Solidny film którego najmocniejszą stroną są kreacje aktorskie. Właściwie tylko dla nich warto ten film zobaczyć. Colin Firth przyzwyczaił już widzów do pewnego bardzo solidnego poziomu, którego nigdy nie zaniża, a często podwyższa. Tutaj trafiła mu się rola która na pewno będzie dla niego referencyjna. Nie miałem okazji zobaczyć „Samotnego mężczyznę”, w którym ponoć również dał popis aktorskich możliwości, więc na pewno trzeba będzie oczekiwać jego następnej roli z niecierpliwości. A tutaj? Bardzo dobrze pokazuje narastającą wyciekłość wynikającą z poczucia bezsilności – i bezradne miotanie się pomiędzy lojalnością, lękiem, a poczuciem obowiązku. No i kilka razy ma możliwość wykazania się swoim komicznymi możliwościami.

Sekunduje mu równie interesująca i przykuwająca uwagę obsada drugiego planu z Heleną Bonham Carter czy Geoffrey’em Rushem. Która ma bardzo trudne zadanie by dorównać Firth’owi – ale daje sobie z tym radę. Taką perełką, dla mnie przynajmniej, jest scena w której poza wymienioną tróją występuje również Jennifer Ehle (a którą wszyscy pamiętamy z pamiętnego duetu z Colinem Firthem w telewizyjnej adaptacji „Dumy i uprzedzenia”) gdy królewska para wpada z niezbyt zapowiedzianą wizytą do domu terapeuty. Lęk przed małżonką w wykonaniu Rush’a, zaskoczenie u Ehle i pewna doza rozbawienia w wykonaniu Firtha i Bonham Carter. Bardzo smakowity kawałek znakomitego aktorstwa. Tyle nazwisk a ja jeszcze nawet nie wspominałem o Dereku Jacobi czy Timothy Spallu…

Moja ocena: 7/10