Matka Teresa od kotów, Polska 2010
Naprawdę mocny i bardzo interesujący film. Ale jednocześnie budzący we mnie ambiwalentne uczucia. Większa część tego film jest wciągająca i trzymająca wręcz na oparciu fotela. Ale im głębiej zanurzamy się w historię rodziny i zdarzenia prowadzące do zbrodni, tym bardziej fabuła zaczyna się rozwlekać i nużyć. O ile potrafię zrozumieć, dlaczego twórcy filmu pokazują nam niby niewiele znaczące scenki rodzinne, to wydaje mi się, że troszkę za długo to „wyjaśnianie” trwa. W pewnym momencie widzimy kolejny raz taką samą odsłonę psychologicznego mocowania się Artura z rodziną – nic nie wnoszącą do całości. Ale to tylko mała uwaga do bardzo dobrej całości…
Świetnym pomysłem jest rozpoczęcie pokazywania nam historii od końca, czyli od momentu aresztowania. Dzięki temu zupełnie inaczej spogląda się na chronologicznie wcześniejsze, ale pokazywane nam później obrazki z życia rodzinnego. Rodziny, która może nie jest jakaś zła do szpiku kości, ale każdy z jej elementów troszkę źle funkcjonuje. Widzimy bunt nastolatka, nieobecnego ojca, czy matkę uciekającą przed problemami w zajmowanie się kotami. Niby nic wielkiego. Ale dopiero suma tych problemów tworzy dobry grunt dla zbrodni.
Bardzo mocną stroną tego filmu jest aktorska obsada. Każdy z członków rodziny, zaczynając od nagrodzonych na festiwalach Mateusza Kościukiewicza i Filipa Garbacza, poprzez Ewę Skibińską, aż po Mariusza Bonaszewskiego. Który ma najmniejszą rolę – ale najbardziej zapada w pamięć. Człowiek załamany przeżyciami na misji w Afganistanie trafia do domu, na front jeszcze gorszej wojny rozpętanej przez własnego syna. Niby jest współwinny zbrodni, bo nie zareagował – ale jednocześnie również ofiara.
Innym mocnym elementem tego filmu są zdjęcia. Brudne ujęcia kręcone czasem z dziwnych miejsc doskonale pasują do zasyfionego przez nadreprezentację kotów mieszkania. I pasują do nieczystych stosunków panujących między poszczególnymi członkami rodziny. Takim jedynym jasnym punktem, z punktu widzenia zdjęć, jest piknik w lesie, kiedy cała rodzina jest szczęśliwa i tworzy całość. Zupełnie inaczej sfotografowane sceny, zupełnie inny przekaz – a wszystko osiągnięte bardzo skromnymi środkami. Majstersztyk.
Moja ocena: 8/10