Minister (L'exercice De L'etat), Francja / Belgia 2011
Często w różnego rodzaju zapowiedziach był ten film porównywany z amerykańskimi „Idami marcowymi”. Ja po seansie nie za bardzo widzę związek. Owszem, oba mówią o polityce, ale to wszystko co ze sobą mają wspólnego. Francusko-belgijska koprodukcja skupia się na postaci głównego bohatera i za cel stawia sobie jego przemianę. Od fachowca, który stara się dobrze spełniać swoją pracę, aż po wytrawnego politycznego gracza. A właściwie to próbuje się skupić, bo nie za bardzo jej to wychodzi. No chyba że za przemianę głównego bohatera można uznać to, iż na początku filmu jest zaskakiwany przez rozgrywki innych polityków w rządzie – a na końcu filmu zaskakiwany jest przez rozgrywkę prezydenta. Bo to, że cały czas dba głównie o swój własny interes i nie przejmuje się zbytnio innymi – nie zmienia się w trakcie trwania filmu, jest może tylko słabiej akcentowane.
Twórcy filmu niby próbują pokazać problem jaki dla głównego bohatera stanowią polityczne rozgrywki, czy też udowodnić że nie jest tak zimnokrwistym draniem jak jego współtowarzysze z rządu – ale tak na dobrą sprawę robią to za pomocą dwóch scen, które zupełnie nie pasują do reszty filmu, i sprawiają wrażenie jakby zostały dodane dla czystego efekciarstwa. Mam tu na myśli otwierającą scenę ze snem głównego bohatera, w której naga żona ministra jest (a właściwie sama wchodzi do paszczy) zjadana przez krokodyla oraz scenę po wypadku limuzyny, gdzie ze szczegółami możemy zobaczyć obrażenia jednej z ofiar. Mocne w sferze wizualnej sceny – ale kompletnie nic nie wnoszące do rzekomej przemiany głównego bohatera.
Zresztą, największy problemem tego filmu jest główny bohater. Zupełnie nieciekawy, mdły i nudny. W dodatku te elementy fabuły, które mogły by ożywić jakoś tą postać, dzieją się poza ekranem. Widzimy że jakoś udało mi się obronić przez zakusami kolegów z rządu, ale jesteśmy tylko informowani o rezultatach, dużo mniej dowiadujemy się o mechanizmie dochodzenia do nich. Postać żony pokazana jest właściwie tylko dla wspomnianej początkowej sceny, tak samo zresztą jak wprowadzony nagle bezrobotny na rządowym stażu – scena zapadająca w pamięć i idziemy dalej. A wydawało by się, że proces sprzedawania swoich ideałów dla większych gabinetów jest po pierwsze fotogeniczny, a po drugie łatwy do pokazania. Najwyraźniej dla Pierre’a Schöllera nie był…
Moja ocena: 3/10