Moje Winnipeg (My Winnipeg), Kanada 2009
Film artystyczny. Przez duże F, większe A – nie mówiąc o kolosalnym Y. Stylizowana na dokument opowieść o historii miasteczka w którym autor się wychował połączona z kilkoma „smakowitymi” historiami z przeszłości jego rodziny. Jest to film nie posiadający czegoś takiego jak linearna fabuła czy też myśl przewodnia. Nieustanie skaczemy od epizodu do epizodu, zdjęcia archiwalne mieszają się ze stylizowanymi na takowe i ze scenkami odegranymi przez aktorów. Wszystko to jest okraszone równie artystycznym co pretensjonalnym komentarzem pomysłodawcy tego filmu z offu. Pretensjonalnym, ponieważ dawno nie miałem okazji słyszeć takiego nagromadzenia metafor, które usiłują opisywać trywialne rzeczy jako jedyne w swoim rodzaju zjawiska.
I właśnie ten komentarz z off jest dla mnie największą słabością tego filmu. O kiepskich teledyskach mówi się że są tylko ilustracją piosenki, że jak artysta śpiewa o „kochaniu się jak gołąbki” to na ekranie muszą się te ptaszki pojawić. A tutaj mamy z tym do czynienia przez prawie cały czas trwania tego pseudo-dokumentu. Dokładnie to samo widzimy na ekranie o czym słyszymy od narratora. Co jest mocno męczące. Bo przecież każdy ma swoją wyobraźnie – i jakby chciał dosłownej interpretacji, to by sobie ją mógł po prostu wymyślić. A tak mamy łopatologię. W dodatku bardzo nudną łopatologię. Przynajmniej dla mnie. Pierwszy raz mi się zdarzyło spoglądać na zegarek po 10 minutach projekcji. I te 80 minut trwania filmu dłużyło się bardzo.
Nie wiem, może nie potrafię docenić dość niespotykanej formy opowiadania jaką zastosował nam tutaj twórca i przez to nie udało mi się wciągnąć w opowieść. Ale zauważyłem też że wśród kinowej publiczności spora część osób wyglądała bardziej na wstrząśniętych niż zainteresowanych. Oczywiście – były chwile które przyciągały zainteresowanie wszystkich. Ale to raczej była zasługa najniższych instynktów niż poziomu filmu – bo jak inaczej można nazwać scenę zamarzania koni czy też hożych dziadków grających w hokeja. I chyba nie świadczy to za dobrze o filmie jeśli wychodzi się z niego tylko z takimi nielicznymi scenami w głowie...
Moja ocena 3/10