Mroczne cienie (Dark shadows), USA 2012

Nie da się ukryć, że filmy Tima Burtona są bardzo oryginalne i już po kilku scenach można je bezbłędnie wychwycić. I „Mroczne cienie” dokładnie takie są. Z jednym ale, tym razem jest to film troszkę za bardzo burtonowski. Widać że jest on ogromnym fanem serialu sprzed parudziesięciu lat i stara się mu oddać hołd i widać też jak doskonale się bawił, a zapewne również i cała ekipa, podczas kręcenia tego obrazu. Tylko niestety często bywa tak, że im lepiej bawią się twórcy, tym gorzej jest dla widzów. Niestety, ale ten film będzie dobrą zabawą tylko dla fanów i to tych najwierniejszych Tima Burtona i Johnnego Deppa, pozostali mogą mieć problem z przetrwaniem prawie dwugodzinnego seansu.

Ten film jest jednym wielkim hołdem, zarówno do tekturowości historii i umowności dekoracji dawnych seriali telewizyjnych, jak również dla całej historii kina wampirycznego. Znaczy się tego kanonicznego, a nie dzisiejszych pseudohorrorów dla młodzieży, którym bliżej do harlequina niż czegokolwiek interesującego. Szkoda tylko, że twórcy dostali taki wielki budżet do dyspozycji, i przez to poszli na zupełną łatwiznę jeśli chodzi o efekty i dekoracje. Są ogromne, dopracowane i niestety łopatologiczne – ale też zupełnie nieinteresujące i nudzące się po kilku chwilach. Naprawdę – niby to tylko 20 lat minęło od „Batmana”, ale w dziedzinie efektów to cała epoka, niestety dużo gorsza.

Sporym rozczarowaniem jest Johnny Depp, który chyba troszkę zapatrzył się na Roberta Pattisona i jego Edwarda i tutaj mocno ograniczył używane przez siebie środki wyrazu artystycznego. Dwie miny na krzyż i podnoszenie brwi dość szybko przestaje być zabawne i zaczyna nużyć. Zresztą, nie jest to chyba aktor takiego typu jak Steve Carell, który potrafi odnaleźć się w najgłupszej sytuacji z kamienną miną i być w tej scenie zabójczo śmieszny. Deppowi to niezbyt wychodzi i bardziej jest denerwujący niż ujmujący. Na szczęście jest w tym filmie Eva Green. Mocno przerysowana seksualność połączona z groteskową grozą – połączenie które broni się zarówno wtedy kiedy się łasi do głównego bohatera, jak i gdy próbuje go zamordować. Było to dla mnie zaskoczenie, bowiem bardziej kojarzę ją z poważnymi rolami, pełnymi autentycznych przeżyć – a nie groteski i komedii. I głównie dla niej warto było stracić te dwie godziny.

Moja ocena: 5/10