(Nie) jestem Twoim przyjacielem (Nem vagyok a baratod), Węgry 2009
Jest sobie w Warszawie festiwal, który koncentruje się na scenariuszach filmowych. I dlatego do jego konkursu głównego zapraszane są filmu, w których ten element odgrywa bardzo ważną rolę. Niezmiernie mnie ciekawi, dlaczego do tego konkursu trafił ten węgierski film. Bo twórcy filmu się głośno mówią o tym, że jest od rezultatem improwizacji i scenariusz raczej nie był zbytnim zmartwieniem dla nich. Co bardzo dokładnie widać. Przez ekran przetacza się bodajże 8 równorzędnych bohaterów, którzy łączą się w różne konfiguracje – takie, jakich nie powstydziła by się żadna szanująca się latynoska telenowela. A więc ten z tamtą zdradza inną, która jednocześnie jest telefoniczną kochanką innego. A ten inny jest mężem tamtej pierwszej. Albo odwrotnie. Tak szczerze mówiąc to po kilku informacjach kto z kim, przestaje się tym tematem interesować. Zresztą, pozaseksualne znajomości bohaterów filmu też są dość poplątane, wszyscy wszystkich najwyraźniej znają. Nie sądziłem, że Budapeszt to aż tak małe miasto.
Oprócz tego, że film jest w dużym stopniu oparty na improwizacji, wiadomo również że sporą część obsady stanowią naturszczycy – w dodatku tacy średnio utalentowani. Więc mamy na ekranie mało zajmującą mieszankę bardzo egzaltowanego aktorstwa z kamiennymi obliczami, których zapewne pozazdrościłby sam Steven Seagal. A podlane jest to wszystko uroczymi wręcz niekonsekwencjami. Najpierw pani przedawkowuje leki, potem pan ją niecnie wykorzystuje, dzwoni po pogotowie – ale nikt się panem nie interesuje. Albo pani podrzuca narkotyki panu, zostawiając multum odcisków, potem odprowadza go na lotnisko. I podaje swoje prawdziwe dane urzędnikowi. Ale po aresztowaniu pana nikt się nią nie przejmuje. No i wisienka na torcie. Jest kilka scen w których operator bardzo się stara by nie pokazać nadmiarowego kawałka golizny, scen w których by ona doskonale pasowała. Można by było to zrozumieć, gdyby nie to, że w połowie filmu, ni w pięć ni w dziewięć, pojawia się naga dziewczyna. Nie za bardzo wiadomo po co i dlaczego – ale jest.
Wspomniałem coś o operatorze. Przez cały film śledzimy dynamiczną kamerę i ujęcia z „ręki”. Rozumiem że takie było założenie podjęte przy kręceniu tego filmu, ale szybko staje się to męczące, a w niektórych ujęciach, tych bardziej dynamicznych, powoduje, że prawie nic na ekranie nie widać. Łącząc te trzy rzeczy, film bardziej przypomina dokonania jakiś amatorów kina offowego niż „profesjonalny” film. W dodatku film twórców pełnych dobrych chęci, ale niestety posiadających niewielkie umiejętności.
Moja ocena: 2/10