Pokłosie, Polska 2012
Władysław Pasikowski przyzwyczaił widzów do tego, że jego filmy są mocne, poruszające trudne czy kontrowersyjne tematy i raczej nie pozwalają wyjść z kina w zbyt radosnym nastroju. O ile już od początku potrafił pokazać, że ważniejsza dla niego jest opowiadana historia niż powszechne postrzeganie, specjalnie pisanej z dużej litery, Prawdy – to jednak „Pokłosie” jest filmem zdecydowanie większego kalibru. Nie deprecjonuje tutaj kwestii fali w wojsku (debiutancki „Kroll”) czy też osierocenia wiernych sług poprzedniego systemu w nowej rzeczywistości („Psy”), ale wszystko to były problemy na skalę lokalną. Teraz Pasikowski porusza temat który można potraktować jako nasze wewnętrzne rozliczenie się z przeszłością, ale też będzie ten film oglądany ze zrozumieniem w sporej ilości krajów, nie tylko tych które przeżyły koszmar II wojny światowej, ale wszystkich tych, które były dotknięte nienawiścią (do rasy, wyznania czy też narodowości). Czyli chyba wszędzie.
Reżyser i scenarzysta w jednej osobie zdecydował się na ujęcie tematu trudnego polsko-żydowskiego sąsiedztwa w ulubionej przez siebie poetyce thrillera, co ma swoje wady i swoje zalety. Z wad, to jednak ten typ filmu lubi tajemnice i potrzebuje by wiedza widzów rozwijała się wraz z wiedzą bohatera czy też bohaterów – tutaj na to nie ma szans. Widz już od początku wie dlaczego wieś wypchnęła na margines młodego Kalinę i jaką tajemnicę skrywają nestorzy wsi, przez co jednak troszkę traci się z napięcia towarzyszącego filmowi i nie do końca uzyskiwany jest efekt emocjonalnego szoku na jaki bez wątpienia liczył Pasikowski. A z zalet, to jednak jest to gatunek w którym czuje się twórca bardzo dobrze i doskonale potrafi zbudować atmosferę narastającego zagrożenia i napięcia czającego się wokół głównych bohaterów. No i dzięki wykorzystaniu poetyki thrillera udało się uniknąć sztuczności opowiadanej historii. Nie ma tutaj szkolnego pokazania „jak było” czy też martyrologii historycznej (tak, mam na myśli „Katyń” Wajdy), tylko wciągającą opowieść z krwi i kości.
Last but not least, szczególne brawa należą się Władysławowi Pasikowskiemu za pokazanie tej historii w sposób maksymalnie naturalistyczny, bez prób uwypuklenia czy też wybielenie czyiś postaw. Postać grana przez Macieja Stuhra łatwo mogła by się przekształcić w świętego, ale jej zachowanie po odkryciu wszystkich tajemnic pokazuje, że to też tylko człowiek. Tak samo twórca sugeruje nam że zło w czasie wojny dotykało wszystkich (scena w starej garbarni) i pewne postawy pewnie można by umotywować, ale tematem filmu jest jednak mord na Żydach i nie ma powodów do dygresji. No i pozwala też przemówić sprawcom – bo oni też mieli swoje racje…
Moja ocena: 8/10