Sunshine Cleaning, USA 2009
Patrząc po opisie jest to materiał na w miarę śmieszną komedię dość niskich lotów. Ale niestety komedią to to ""dzieło"" nie jest. Twórcy filmu zdecydowali się na dramat rodzinny połączony z lekką analizą społeczną i doprawili odpowiednią ilością rzeczy poprawnych politycznie. Wrzucili to do popłuczyn jakie zostały producentom po „Małej Miss Sunshine” (którzy odpowiadają te dwa filmy), czyli wątek dziecka lekko niepasującego do reszty i grającego podobną postać w obu Alana Arkina. I niestety ten bigos przygotowany ze składników które samodzielnie mógłby stworzyć w miarę solidne obrazy jest ciężkostrawny... I to łagodnie mówiąc.
Nie udaje się reżyserce filmu otrzymać równe tempo opowieści i połączyć obficie występujące wątki. Wszystkie składniki dość prędko zaczynają się rozłazić. A najgorsze jest to, że przez takie skakanie pomiędzy poszczególnymi częściami przestaje się widz (a przynajmniej taki przeciętny zjadacz popcornu jak ja) interesować tym co dzieje się bohaterami filmu. Bo co nam z tego, że Rose radzi sobie coraz lepiej z nowym zajęciem, jak zaraz przeskakujemy do jej romansu, potem do interesów jej ojca, dziwactw synka a potem do obsesji siostry. I tak co chwilkę z kwiatuszka na kwiatek...
Innym elementem ciągnącym film w dół jest strasznie przewidywalny scenariusz. Każdy zwrot akcji jest wcześniej zapowiedziany czy też zasugerowany. Co aż takim problem nie jest skoro mamy do czynienia z dramatem a nie thrillerem, ale mimo tego miło by było jakby akcja nie szła z punktu A do punktu B przez wszystkie obowiązkowe i zgrane w setkach innych tego typu filmów punkty. I już lepiej nie wspominać o zakończeniu...
A najbardziej szkoda szkoda grającej główną bohaterkę Amy Adams. W ostatnim okresie miała kilka ról które pokazały, że drzemie w niej spory potencjał – jak choćby w „Wątpliwości” gdzie potrafiła ukraść wspólne sceny takim gigantom jak Meryl Streep czy Philip Seymour Hoffman. Co trzeba przyznać iż jest sporym dokonaniem. A tutaj miota się ona pomiędzy komediowym szarżowaniem, weltschmertzem, a matką polką czy też amerykanką. Co nie ogląda się zbyt ciekawie. Ot, kolejny mało interesujący element tego filmu. Niewiele można powiedzieć o pozostałej części obsady. Może poza tym, że jest i wypełnia sobą ekran. Nawet z ładniutkiej Emily Blunt udało twórcom filmu zrobić straszydłowate stworzenie. Równie atrakcyjne jak ten film.
Moja ocena: 3/10