Tlen (Kislorod), Rosja 2009
Przepiękny film rosyjskiego reżysera, który udanie debiutował nagradzaną również i u nas „Euforią”. Jest to obraz dość trudny do odbioru, bowiem fabuła jest tutaj bardzo szczątkowa i właściwie nic do filmy nie wnosi. Dodatkowo zamęt wnosi sposób pokazywania nam historii, kiedy swobodnie przeskakujemy od scen fabularnych, poprzez niby niereżyserowane wypowiedzi aktorów aż po zdjęcia ściągnięte z youtuba i dołączone do nich napisy z przesłaniem reżysera. A należy też powiedzieć że cała historia to zestaw 10 melorecytowanych piosenek, dla których sam film jest teledyskiem.
Same piosenki, sposób widzenia w nich świata, poza jednym wyjątkiem – o którym później, są bardzo fajne do oglądania i słuchania. Nie wiem czy zdałyby egzamin wyrwane z całości jaką jest film. Ale w nim doskonale do siebie pasują. I pomimo tego, że często zdarzają się w nich powtarzane ujęcia i dość monotonne rytmy, to nie nużą. W szczególności bonusowa, będąca epilogiem filmy, gdzie nie mamy do czynienia z dominującymi wcześniej hiphopowymi rytmami, tylko zachodnimi piosenkami. Ma ona troszeczkę inny rytm – no i nie jest wykonywana przez dwójkę głównych bohaterów.
Jedynym zgrzytem jest, bodajże 5 czy 6 utwór, w którym Iwan Wyrypajew decyduje się wyjść z ponadczasowej konwencji filmu i bezpośrednio nawiązać do wydarzeń współczesności. Oglądamy filmiki z działań anty- i terrorystycznych połączone ze sporą ilością komentarza reżysera w postaci napisów w których opisuje dlaczego brak miłości, czy też zbyt fundamentalna jej postać, jest winna prawie wszystkich nieszczęść i w ogóle że brak zrozumienia dla niej, dla tego tytułowego tlenu dzięki któremu żyjemy – jest winny wszystkich nieszczęść. Za dużo banału jak na taki niebanalny film...
Spore słowa uznania należą się dwójce głównych wykonawców tych wszystkich piosenek i historii ich ilustrujących, czyli Aleksei'owi Filimonovowi, Karolinie Gruszce. Najbardziej chyba za to, że melorecytowanie dość nieszablonowych tekstów w ich wykonaniu nie drażni, a po drugie ich postaci są krwiste i pełne tego tlenu wokół którego kręci się cały film. A już niszczycielski taniec Saszy(mężczyzny), który spaja klamrą cały film – cud miód i orzeszki.
Moja ocena: 7/10