Trans-akcja, Polska 2010

Zawsze mi się wydawało, że dokument jest filmem opowiadającym o wycinku rzeczywistości, oglądanym przez pryzmat oka filmowca, ale pokazujący obraz rzeczywistości jak najbardziej obiektywnie. Tak mi się przynajmniej wydawało, bowiem ten film troszkę zachwiał tą definicją. „Trans-akcja” jest bowiem filmem bardzo jednostronnie pokazującym świat. Może nie aż tak jak zwykł czynić to Michael Moore w swoich filmach, ale dość bliski tej granicy. O ile można zrozumieć podejście głównej bohaterki – która sama przyznała w rozmowie po premierze z widzami, że chciała w ten sposób przybliżyć problem osób transgenderowych. Bowiem to co obce budzi lęk, a to co znane mniej. Ale nie rozumiem podejścia filmowców.

Szczególnie, że żyją oni w naszym pięknym kraju i doskonale sobie zdają sprawę jak otwarte i tolerancyjne jest nasze społeczeństwo. I jakoś nie przekonuje mnie ich wyjaśnienie, że „nic takiego nie zarejestrowali”. Cóż, myślałem że tłumaczenia na poziomie „zadanie domowe zjadł mi pies” umarły wraz ze skończeniem podstawówki. Szczególnie, że sama bohaterka – ale też dopiero po projekcji - przyznała, iż spotkała się z pewnego rodzaju ostracyzmem w swoim środowisku. No i rzecz która była przesadą nawet jak na standardy tego filmu. Otóż, tuż po wybudzeniu po operacji wszczepienia implantów, by powiększyć biust, Ania swobodnie żartuje sobie z lekarzem, a niedługo później nawet wybiera się na basen popływać. Cóż, mi się zawsze wydawało, że ta akurat operacja jest jedną z najbardziej bolesnych w procesie rehabilitacji. Ale co ja tam wiem, nie jestem w końcu lekarzem…

Wystarczająco pomarudziłem? Może jeszcze nie, bo mam ochotę wspomnieć jeszcze o czymś. Największym rozczarowaniem była dla mnie w tym filmie muzyka. Bo tylko co do niej miałem jakieś oczekiwania przed seansem. W końcu Philip Glass jest twórcą dość uznanym i kilka naprawdę ciekawych soundtracków na swoim koncie ma – by wspomnieć tylko „Kundun” czy też „Godziny”. A tutaj muzyka brzmiała bardzo recyclingowato. Tak jakby autor wstawił wcześniej napisane i wykorzystane kawałki, średnio przejmując się tym, na ile pasują do ilustrowanych obrazków. I przeważnie taka smutno-depresyjna muzyka niezbyt pasowała do jaskrawo-pozytywnej treści…

Moja ocena: 3/10