Transformers Zemsta upadłych (Transformers Revenge of the Fallen), USA 2009
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce pewien uznany twórca filmowy postanowił w swoim filmie wykorzystać komiczny przerywnik w postaci Jar-Jar Bingsa. I wszyscy wiedzą jak to się skończyło. Prawie wszyscy, bowiem scenarzyści tego filmu postanowili ilość tego typu humoru w swojej produkcji podwoić i na ekranie możemy cieszyć się z obecności Bliźniaków. Podobny typ humoru, podobny styl mówienia, nawet równie głupio wyglądają. I cóż, są oni taką toną mułu na dnie tego słabiutkiego filmu. Jest to przydługi teledysk gdzie sceny bijatyk i wybuchów podawanych w modnej ostatnio metodzie „orgia barw i dźwięków – więc nikt nie zobaczy niedoróbek” przerwanych drętwymi gatkami miłosnymi młodych, patetycznymi Opitumusa i ponoć dowcipnych dialogów postaci drugoplanowych.
Ponoć dowcipnych, ponieważ jeśli styl humoru w filmie krąży na poziomie psa z za dużym libido, robocika chędożącego nogę dziewczyny, czy też żenujących zachowań pewnej pani na haju – to śmieszne one nie są. Bo nie jest to jakaś komedyjka dla mocno pryszczatych nastolatków w stylu „American Pie 5”, tylko rozrywka na pewnym poziomie dla całej rodziny. Ponoć. Chociaż, może nie powinno się go w tych kategoriach oceniać – bo przecież fabuła też nie grzeszy oryginalnością czy też nieprzewidywalnością czy czymkolwiek interesującym. Nie będę już wymieniał rozwiązań fabularnych zerżniętych z „Gwiezdnych Wojen” czy „Gwiezdnych wrót”. Ale gdyby choć scenarzyści byli konsekwentni. Jak na przykład w kwestii wiedzy wgranej do umysłu Sama. Niby jest taka nachalna, że aż świruje, nie kontroluje się – czy też zachowuje się jakby opił się red bulla. Ale jak tylko jest to wykorzystane parę razy, to nagle wszystkie obawy ustępują i spokojnie on sobie z tą nadmiarową wiedzą radzi, ba – nawet się tego już nie wspomina zbytnio. I na takie niekonsekwencje się natykamy co chwilkę.
Wygląda na to, że Roberto Orci i Alex Kurtzman to teraz najgłośniejsze nazwiska w wysokobudżetowym kinie s-f. Nie wiem czy nie powinienem się z tego powodu zacząć bać – bowiem po słabym „Star Treku” przyszedł jeszcze słabszy „Transformers 2”. A wydawało się że po ciekawych odcinkach w „Alias” czy też zjadliwym „M:I III” i pierwszej części opowieści o robotach, warto zwracać uwagę na tych dwóch twórców. Cóż, chyba będzie to robić i unikać rzeczy pod którymi się podpisują. A szkoda – bo lubię chodzić na filmy z tego gatunku
A co poza tym? Standardowa paczka – Megan Fox śliczna, Shia LaBeouf za stary do roli którą gra, John Turturro ratujący resztki humoru w filmie, CGI technicznie doskonałe, wybuchy głośne, a flaga amerykańska powiewająca w kilku miejscach. Tylko nie jest to warte spędzenia prawie 3 godzin w kinie wśród reklam i oparów popcornu. Co najwyżej półgodziny przed kompem z palcem nad przyciskiem przewijania...
Moja ocena: 3/10