Uwikłanie, Polska 2011
Jest chyba oznaką zdrowienia naszego kina, gdy zaczynają się pojawiać filmy solidne filmy gatunkowe a nie tylko niszowe artystyczne produkcje i filmowe masówki sponsorowane przez product placement i telewizję. Owszem, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale na pewno zapowiada nadchodzące ocieplenie. Szczególnie że jest to obraz nakręcony przez Jacka Bromskiego. Który od wielu już lat, by nie powiedzieć dziesięcioleci, jest z znany z tworzenia bezpiecznych filmów, takich które na pewno swoja publiczność znajdą – by wspomnieć tylko „U Pana Boga za piecem” czy też „Karierę Nikosia Dyzmy”. A skoro on się wziął za tego typu „rasowy” film, to znaczy że zaczyna być na to moda. Warto też wspomnieć, że w swoich początkach popełnił też bardzo interesujący i mocny kryminał z Bogusławem Lindą, jeszcze z czasów sprzed Pasikowskiego – „Zabij mnie glino”. Tak więc „Uwikłanie” zostało nakręcone przez solidnego rzemieślnika, który już miał okazję się przekonać jak robi się tego typu filmu.
I w kinie otrzymujemy dokładnie to czego można się było spodziewać. Nie miałem okazji czytać pierwowzoru napisanego przez Zygmunta Miłoszewskiego, który ponoć został dość mocno zmieniony przez scenarzystów – ale historia którą widzimy na ekranie jest dość solidna. Wszystkie meandry akcji są wcześniej delikatnie sugerowane. I to na dodatek nie w sposób łopatologiczny, tylko delikatnie pokazując widzowi coś, co nie do końca pasuje – a wyjaśnia się w następnych scenach. Najlepszym tego przykładem są przesłuchania w drugiej połowie filmu. Gdzie jeżeli podejrzany nie wyjaśni swojego zachowania do końca – na pierwszy rzut oka oczywistego, co wygląda tylko na zabieg montażowy mający na celu zwiększenie dynamiki akcji, to niedługo potem okazuje się iż nie było do końca tak, jak nam się wydawało. Owszem, jest troszkę błędów które rażą, jak na przykład reakcja pani prokurator na samobójstwo jednego z bohaterów śledztwa (która pasuje do sytuacji które się w filmie zdarzą dopiero za kilka minut), czy też pokazywanie nam wideo z terapii na którym widać kamerę, która jakoby tą terapię rejestruje…
Mam też sporo uwag do wykorzystania muzyki w tym filmie. Owszem, powinna ona wspomagać budowanie napięcia i umiejętnie grać na nerwach widza - tak by nie mógł oderwać wzroku od tego co się dzieje na ekranie. Ale nie może przytłaczać wydarzeń. Szczególnie gdy ilustruje sytuacje które odbywają się poza kadrem. Tutaj niestety często błahym wydarzeniom towarzyszyła pełna napięcia muzyka – co powodowało, że dość szybko przestaje się zwracać na nią uwagę. I przez co spada zainteresowanie akcją. Ale z drugiej strony – polski kryminał w którym można mieć uwagi do muzyki a nie do scenariusza? Naprawdę warto obejrzeć.
Moja ocena: 7/10