W drodze (On the road), USA 2012
Hmmm, nie do końca jestem przekonany do tego filmu. Jest on dla mnie pełen sprzeczności co mocno wpływa na przyjemność czerpaną z oglądania. Chyba największym moim zarzutem do niego jest długość, która powoduje że nawet jeśli poszczególne epizody się nam podobają, to toną one w rozwlekłości całej historii, pełnej krótkich scen z interesującymi postaciami, ale zupełnie niewykorzystanymi. Z jednej strony jestem w stanie zrozumieć dlaczego twórcy nie chcieli niczego wycinać, bo nawet w małych rólkach są świetni aktorzy – ale też za dużo jest tych grzybów w filmowym barszczu.
Jak sam tytuł wskazuje jest to film drogi i jego fabuła opiera się na podobnym schemacie. Przeskakujemy swobodnie pomiędzy wątkami, postacie poboczne pojawiają się i giną. Nie do końca wiadomo dlaczego akurat te wątki z powieści Jacka Kerouaca pojawiły się w filmie, bo znakomita większość z nich nie jest kluczowa dla historii znajomości Sala i Deana. Ba, nawet osoby kluczowe, jak chociażby grana przez Kristen Stewart Marylou pojawia się i znika w dość losowy sposób. Kilka razy w ciągu trwania seansu miałem wrażenie, że twórcy potraktowali pierwowzór jako koszyk ze słodyczami, z którego wzięli najbardziej smakujące kąski, nie przejmując się zbytnio tym, czy do siebie pasują – ważne że mogą wzbudzać kontrowersje.
Z drugiej strony, twórcy zachowują się niczym grzeczna pensjonarka – niby chcą zgrzeszyć, ale w kluczowych momentach zamykają oczy. Czego bowiem w filmie nie ma, narkotyki wszelakiego rodzaju, alkohol leje się strumieniami, szybki seks, trójkąty i miłość gejowska. Ale pokazane jest to (z naciskiem na sceny związane z seksualnością) tak by widz wiedział co się dzieje, ale nie widział. Co troszkę trąci hipokryzją – bo film reklamuje się swoją niegrzecznością i przełamywaniem granic, a tak na dobrą sprawę niczego skandalizującego w nim nie ma. Ba, sądząc po doniesieniach prasowych, dzisiejsze nastolatki bawią się dużo, że się tak wyrażę, lepiej niż wzory pokolenia bitników.
Jedyną rzeczą, którą bezapelacyjnie mnie urzekła w tym filmie jest muzyka. Świetne improwizacje jazzowe i nowoorleańskie rytmy są głównym powodem dla którego nie kusi wyjście z kina w trakcie tego przydługiego filmu – tylko nie wiem czy nie byłoby lepszym pomysłem kupienie sobie płyty ze ścieżką dźwiękową…
Moja ocena: 5/10