Landskrona i wyspa Ven
Krótki weekendowy wypad do trzech miast – Landskrony, Helsingborga I Helsingoru oraz na wyspę Ven, rozpocząłem w pierwszym z wymienionych miast. Jest to małe miasteczko, w którym znajduje się tylko kilka interesujących punktów z punktu widzenia osoby zwiedzającej, natomiast jest bardzo dobrym miejscem do spędzenia ciepłego letniego dnia. Na początek mała ciekawostka. W tym mieście działa bodajże najmniejszy na świecie system komunikacji trolejbusowej. Składa się on z jednej linii i trzech pojazdów, wyprodukowanych w Polsce, napędzanych energią w całości pochodzącą z odnawialnych źródeł. Tak, witamy w Szwecji, kraju mającym lekkiego bzika na punkcie ekologii… Wsiadam więc w trolejbus i dojeżdżam do centrum miasta. Gdzie, na placu przed ratuszem, odbywa się w sobotnie poranki targ, na którym można kupić różne rożności. Zaczynając od starych taśm wideo, przez porcelanę – a kończąc na jakiś ubraniach. Ale dla mnie ważniejszym punktem było muzeum miejskie znajdujące się w jednym z sąsiadujących z rynkiem budynków. Pomimo, że sprawia one z zewnątrz niezbyt zachęcające wrażenie, to w środku okazuje się być ono całkiem interesującą placówką. Opowiadającą historię miasta i regionu w dość interesujący sposób. Które na dodatek potrafi zająć troszkę czasu. Szkoda tylko że nie ma opisów w języku angielskim. Ale w końcu jest to jakieś regionalne muzeum, od którego nie można wymagać za wiele…
<P>Po wyjściu z muzeum kieruje się w stronę tutejszego zamku. Ale wcześniej mijam park z rzeźbami, w którym – pomimo upalnego słońca – panuje bardzo rześka atmosfera. Nic dziwnego, że jest w nim sporo spacerowiczów. Znajduje się również w nim pawilon w którym odbywają się wystawy wszelkiego rodzaju sztuk. Po obejrzeniu większości z rzeźb ruszam w kierunku terenów wypoczynkowych wokół zamku – bowiem tereny obok dawnej fosy zostały przekształcone w miejsce dla wypoczynku mieszkańców miasta, a w fosie łowi się teraz ryby. A sam zamek? Ponoć to jedna z najlepszych fortyfikacji w tym rejonie – ale aż takiego dużego wrażenia on nie robi. Można go zwiedzić z przewodnikiem, kolejne wejścia rozpoczynają się co półtorej godziny. Nawet jeśli nie zdąży się na któreś z nich – to można ten czas uroczo spędzić na okolicznej trawce… </P> <P>Po wyjściu z terenów zamkowych idę wzdłuż wybrzeża do portu, skąd odpływa prom na wyspę Ven. Po drodze mijam miejską plażę, typową dla tych rejonów. Czyli trawnik, który tuż nad morzem zamienia się w parę metrów brudnego piasku. A w wodzie jest płytko, nawet parędziesiąt metrów od brzegu można brodzić mając zamoczone ledwie kolana. Nic dziwnego, że dużo osób do kąpieli wykorzystuje kanał wejścia do portu. W którym oficjalnie jest zakaz – ale kto by się nim przejmował jeśli żar się leje z nieba. </P> <P>Teraz czeka mnie półgodzinna przeprawa promowa na maleńką wyspę Ven. Która liczy sobie raptem 4,5 kilometra długości i niewiele ponad 300 mieszkańców. Jest ona celem weekendowych wycieczek dla wielu Szwedów, ponieważ wśród jej pól można bardzo dobrze odpocząć od zgiełku cywilizacji. Królują na niej rowery, samochodów jest niewiele. No i jest jedna z najładniejszych plaż w okolicy. Oczywiście – dla osoby która jest rozpieszczona plażami to naszej stronie Bałtyku może być ona rozczarowaniem, ale z braku laku… </P> <P>Ale wyspa słynna jest również z tego, że w XVI wieku przebywał na niej i dokonywał wielu odkryć duński astronom Tycho Brahe. Poświecone mu jest muzeum na środku wyspy, znajdujące się w dawnym kościele, który jeszcze kilka lat temu służył wiernym. O ile samo muzeum jest fajne – szczególnie dla osób z dziećmi, dla nich bowiem jest przepiękny plac zabaw obok – to nie wiem czy warte jest tych 70 koron, a tyle kosztuje wstęp. No ale, co kto lubi. </P> <P>Ja po strawie duchowej udałem się w poszukiwaniu czegoś dla ciała. A ponieważ jest to wyspa w dość znacznym stopniu nastawiona na turystów, to wybór jest spory. Potem plaża i w ten sposób mija prawie cały dzień. Prawie, bowiem jeszcze trzeba wrócić – a to też jest troszkę trwająca wyprawa… </P>