Wakacje z Interrailem - dzień czwarty
<P>Z A(z kropeczką nad) jest do Moskenes(skąd odpływa prom) jakieś 4,5 kilometra, więc nie było to długi spacer. Ale ponieważ często sobie robiłem przerwy na zdjęcia i nie forsowałem tempa, to do celu dotarłem o 1. Akurat w samym szczycie szarówki. Było na tyle ciemno, że nie dało się czytać, ale na tyle jasno że można było pracować przy komputerze… Jakoś ten czas do przybycia promu szybko minął.</P> <P>Do Bodo jest prawie 3,5 godziny promem, o dziwo dość pełnym o tej porze. I nie da się ukryć że jest to dość monotonna przeprawa. Dlatego z czystym sumieniem mogę się przyznać, że troszkę sobie podczas niej podrzemałem. Zresztą jak większość pasażerów… Co prawda obudziłem się na tyle wcześnie by móc podziwiać całkiem ładne położenie Bodo – ale zrobiłem to jednym okiem -)</P> <P>Ten dzień miał być spokojniejszy, taki lekki odpoczynek przed dość męczącym powrotem do polski. Okazał się nawet za spokojny jak dla mnie. Jakoś miasto Bodo nie wzbudziło mojego entuzjazmu. Jak dla mnie było ono takie za bardzo bezpłciowe – jeśli mogę sobie pozwolić na takie określenie. Ani porządnego centrum, ani ciekawych miejsc. Na tyle na ile dane mi było to zaobserwować podczas krótkiego pobytu. Interesującą rzeczą jest to, że tutejsze lotnisko znajduje się zaledwie 2 kilometry od centrum i co jakiś czas startujące samoloty zagłuszają wszystko. </P> <P>Miasto ma dwie główne atrakcje. Znajdujący się w pewnej odległości Saltstraumen - największy prąd który jest rajem dla wędkarzy i muzeum lotnictwa. To pierwsze – pewnie dlatego że nie jestem lekarzem, nie wzbudziło we mnie jakiegoś wielkiego entuzjazmu, ot, każdy kto spuszczał wodę w wannie wie o co chodzi. Natomiast to drugie, to zupełnie inna sprawa. Duża ilość samolotów zachowanych w tym muzeum powoduje, że człowiek wychowany na dywizjonie 303 ma problemy z trzymaniem zamkniętych ust. Naprawdę jest to warte zobaczenia. </P> <P>I tutaj nastąpił mój największy problem z Bodo – była godzina 15, a ja miałem pociąg dopiero o 21. A w tym mieście nie za bardzo było co robić. Można było przejść je wzdłuż i wszerz, ale to jest trasa na godzinkę. W centrum ciekawych kawiarni za bardzo nie było – a do jedynej jaka była się zraziłem rano. Otóż tamtejszy barista miał pewien problem z moją kartą. OK, podpis jest troszkę starty na niej, ale to nie powód by kazać mi się podpisywać 3 razy i jeszcze legitymować. W końcu po coś na tej karcie jest zdjęcie. </P> <P>Wracając do centrum miasteczka – zdziwiło mnie to, że po 17 prawie wszystko jest zamykane, a na głównym deptaku można spotkać pojedyncze osoby. A byłem tam w środku jakiegoś tutejszego festiwalu, którego scena znajdowała się na tym deptaku – ale do 18, kiedy poszedłem na dworzec, pustawo tam było jakby co najmniej było po północy…</P> <P>Na dworcu pobrałem miejscówkę do pociągu – nie decydowałem się na sypialny ponieważ po pierwsze tutaj trzeba wykupić od razu cały przedział, a ta przyjemność kosztuje 485 koron, po drugie nie jest on tego wart, bowiem przypomina bardziej puszkę od sardynek (a miałem okazję zerknąć kiedy przygotowywano skład do odjazdu. No i po trzecie, byłem na tyle zmęczony po poprzedniej niewyspanej nocy, że zapewne na stojąco też nie miałbym problemów z zaśnięciem.</P> <P>Sam skład pociągu był dość zaskakujący, przynajmniej dla mnie. Poza dwoma wagonami sypialnymi (co za geniusz wymyślił składy sypialne bez prysznica? A przynajmniej tak mi powiedziała pani konduktor jak chciałem przejść się do sypialnego i skorzystać), były tam jeszcze 4 normalne siedzące stodoły, sleeperetka, wagon bagażowy i barowy. Którego, zgodnie z rozpiską internetową nie powinno tam być, ale to nieistotny szczegół. </P> <P>Wagony siedzące były w dość kiepskim stanie, stare, lekko pordzewiałe – gdyby nie fakt iż w środku było czysto, to powiedziałbym że wyciągnięte wprost z krzaków. Sleeperetka zresztą przedstawiała podobny widok – a na dodatek po całym dniu na słońcu przypominała bardziej saunę, szczególnie że tylko parę okien było uchylnych. </P>