Wakacje z Interrailem - dzień szósty
<P>Nocny pociąg z Oslo do Malmo/Geteborga składa się z siedmiu średnio interesujących wyglądających wagonów. Chciałem początkowo skorzystać z usług wagonu sypialnego, ale kiedy próbowałem zarezerwować miejsce, jakieś3 tygodnie przed podróżą, to już nie było miejsc, dlatego skorzystałem z kuszetki. W składzie pociągu był również wagon który mógłby uchodzić za barowy – ale jego oferta ograniczała się do ciepłych napojów i słodyczy. Obsługą zajmowała się tam bardzo miła pani, na tyle miła, że po chwili rozmowy nie chciała ode mnie opłaty za herbatę. I jak tu nie lubić Skandynawii? Poza tym, w wagonie spotkałem parę amerykanów, którzy korzystali Euraila, i wracali również z północnej Norwegii. Na sympatycznej rozmowie o tutejszych urokach upłynął mi wieczór.Sama kuszetka okazała się równie mało atrakcyjna wewnątrz, jak z zewnątrz. Szczególnie toalety sprawiały kiepskie wrażenie. Ale ponieważ byłem na tyle zmęczony wcześniejszą podróżą, to nawet nie przeszkadzało mi zbyt głośne towarzystwo w sąsiednim przedziale. Otrzymane dzień wcześniej zatyczki do uszu okazały się przydatne. </P> <P>Poza nocnymi manewrami w Geteborgu, gdzie odłączano część składu i przyłączano kilka wagonów jadących ze Sztokholmu, podróż upłynęła bardzo spokojnie. Na tyle spokojnie, że obudziłem się dopiero w Lund C, a więc zaledwie kilka minut przed stacją docelową tego pociągu. Dotarliśmy tam prawie 20 minut przed czasem – więc mogłem zdążyć na wcześniejszy pociąg do Kopenhagi – dzięki czemu nie miałem tam przesiadki na „styk”. Podróż z Malmo do Kopenhagi jest krótka bo trwa trochę ponad 30 minut. Jedzie się typowymi dla tutejszych kolei regionalnych pociągami, które są pod jednym względem unikalne – mają składaną kabinę motorniczego. Tak by można było ze sobą połączyć dwie jednostki i przechodzić między nimi. Dlatego mają również taki dziwny, pionowy, początek i koniec. Most nad Cieśninami Duńskimi pokonywaliśmy we mgle, więc prawie nic poza samym mostem nie było widać. </P> <P>Dzięki skorzystaniu ze wcześniejszego pociągu mogłem w Kopenhadze spokojnie poszukać odpowiedniego peronu i skorzystać z jednego z tutejszych kiosków dla, jakże potrzebnej o tej porze, odpowiedniej porcji kofeiny. Trójczłonowy spalinowy ICE był już podstawiony. Dwie jednostki kończyły swój bieg w Nykobing. Podróż tym pociągiem na pewno jest komfortowa i jazda w pierwszych rzędach za kabiną z maszynisty – którego można oglądać przy pracy – zostawia wiele pozytywnych wrażeń, ale muszę się przyznać iż troszkę się poczułem rozczarowany. Szwedzki X2000 jest dużo wygodniejszym pociągiem. Jedynie ustępuje zewnętrznym wyglądem, który bardziej przypomina pociąg pancerny niż pojazd rozwijający duże prędkości. Ale już porównując wygodę foteli wiele traci. A w dodatku o takich przyjemnościach jak dostępność darmowych ciepłych napojów czy też internetu można sobie tylko pomarzyć. Nie wpominając o niemieckiej kawie – której nikomu nie polecam. Może następne podróże, już elektrycznymi składami ICE zatrą troszkę to niekorzystne wrażenie. </P> <P>Najciekawszym elementem podróży na trasie Kopenhaga-Berlin jest przeprawa promowa pomiędzy Rodby a Puttgarden. Pociąg wjeżdża do wnętrza promu, a pasażerowie mogą się wybrać na 45 minutowy pobyt na pokłądzie. Jedni od razu udają się do sklepów, inni na pokład słoneczny, by po pierwsze skorzystać z uroków mocno świecącego tego dnia słońca, a po drugie by móc podziwiać oddalającą się Danię, czy też przybliżające się Niemcy. Poza tym nic nie wpadło mi do oka wartego zapamiętania. Może tylko obłożenie pociągu – na całym odcinku niemieckim byli ludzie stojący w przejściach. Nawet po sporej wymianie pasażerów w Hamburgu.</P> <P>Po dojechaniu do Berlina miałem tylko parędziesiąt minut na jakiś posiłek i ewentualne rozejrzenie się po nowym dworcu, który został oddany na Mistrzostwa Świata w 2006 roku. Na pewno jest on równie monumentalny co funkcjonalny – ale jakoś ta „zimna” architektura ze stali i szkła nie powoduje chęci zostania w tym miejscu więcej niż jest to konieczne. Ale z drugiej strony – czyż nie taki cel przyświecał projektantom dworca? O 15.37 przyjeżdża ICE którym wybieram się do Fuldy. Co prawda jedzie on do mojego dzisiejszego celu podróży jakim jest Monachium, ale dociera tam prawie dwie godziny później niż ja dojadę z przesiadką w Fuldzie. Co prawda nie zaliczę Frankfurtu nad Manem, ale za to będę miał troszkę czasu dla siebie w stolicy Bawarii. Tym razem jest to jednostka elektryczna, która trasę pokonuje z prędkością 250 km/h. I jej się nie czuje. Troszkę mnie zaskoczyło, kiedy w pewnym momencie odwróciłem wzrok od okna i zobaczyłem taką prędkość na wyświetlaczu. Jedna uwaga. Siedziałem sobie pod wielką naklejką z napisem „hot spot”, tylko żadnej sieci nie było – nawet tych zaszyfrowanych. Nie wypada tak oszukiwać pasażera. A fotele są równie niewygodne jak były w jednostce spalinowej…</P> <P>W Fuldzie mam tylko chwilkę na przesiadkę, bowiem mój pociąg przyjechał z 3 minutowym opóźnieniem, więc mi pozostało tylko 7 minut. Na szczęście okazuje się, że pociąg do Monachium odjeżdża z tego samego toru, na który wysiadłem. Dzięki temu mogę porobić parę zdjęć a nie gorączkowo szukać odpowiedniego peronu. Wkrótce nadjeżdża ICE z Hamburga, którym dojadę do celu. Jest to taka sama jednostka, jaką przyjechałem z Berlina – tylko obłożenie pasażerami jest troszkę większe. Ale bezproblemowo udaje mi się znaleźć coś wolnego dla siebie. Tym razem rozsiadam się w jednym z kilku przedziałów jakie można znaleźć w pociągu. Ta miejscówka ma taki plus, że mogę po swojemu ustawić klimatyzację – a troszkę mi przeszkadzał panujący wcześniej gorąc. Wkrótce zaczyna zapadać ciemność, co dla mnie jest lekkim zaskoczeniem. To znaczy nie ciemność sama w sobie, ale fakt iż tak wcześnie ona nadchodzi. Niby człowiek był tylko przez parę dni na dalekiej północy, ale już się chyba przyzwyczaił do długich dni.</P> <P>Do Monachium docieramy o czasie. Dzięki temu będę miał jakieś dwie godziny na rozejrzenie się po dworcu, który – z tego co udało mi się dowiedzieć – jest największym jeśli idzie o układ torowy w Niemczech. No i zrobić inną, jeszcze ważniejszą rzecz. W końcu będąc w stolicy Bawarii grzechem by było nie wyskoczyć na piwo i golonkę. Co prawda Oktoberfest to to nie jest – ale kto by tam patrzył na szczegóły. Nie mając przy sobie żadnych euro, troszkę mi zajmuje znalezienie knajpy w której będę mógł zapłacić kartą i rzeczywiście, piwo pite w takim miejscu na unikalny smak. A może tylko mi się tak wydawało.</P>