Essential Killing, Polska / Norwegia / Irlandia / Węgry 2010

Chyba język filmowy Jerzego Skolimowskiego do mnie nie do końca przemawia. Podobne odczucia miałem po obejrzeniu jego poprzedniego filmu, czyli „Czterech nocy z Anną”. Była to dla mnie sympatyczna opowieść, ale ani nie wciągająca, ani też nie warta poświęconego nań czasu. Z „Essential Killing” mam podobnie. Z jednej strony – z trudem, bo z trudem, ale jestem sobie w stanie wyobrazić dlaczego jest tak bardzo pozytywnie przyjmowany przez międzynarodową krytykę. Ale z drugiej, to dla mnie była to kompletna strata czasu. A i historia naciągana i dość banalna. Cóż, nigdy nie twierdziłem że znam się na filmie i mój należy wysoko cenić…

Ale może przejdźmy do filmu. Dlaczego uważam że historia jest dość naciągana? Ponieważ – już po ucieczce głównego bohatera z transportu – każde kolejne wydarzenie jest sporym zbiegiem okoliczności, który może zaistnieć tylko w wyobraźni scenarzysty. Tak jak chociażby to co zdarzyło się przy wyrąbie lasu. Tak są tam kolejne wydarzenia ponaciągane, że w pewnym momencie wybuchnąłem śmiechem. Dodatkowo kolejne przygody naszego biednego Afgańczyka bardziej przypominają kolejne „levele” gry komputerowej niż realne życie. I tak, skoro poradziliśmy sobie z kilkoma agentami, to teraz czas na dodatkowe utrudnienie w postaci helikoptera. Poradziliśmy sobie z tym, to napuśćmy psy… I tak dalej.

Wnioski jakie wyciągane są z tej opowiadanej na ekranie historyjki są dla mnie banalne. Bo to, że człowiek na którego wykonywane jest polowanie z nagonką, będzie reagował równie instynktownie jak ścigane zwierze. A jeśli ktoś okaże mu dobroć – to i będzie też dobry. By zacytować jednego z polityków, to przecież jest oczywista oczywistość. Swoją drogą ciekawe jest to jak przedstawieni są w tym filmie amerykanie. Tak mało rozgarniętych i głupich przeciwników nie widziałem chyba od czasu Niemców z „Czterech pancernych i psa”. No ale przecież nie powinni budzić sympatii w filmie z takim przekazem.

Szkoda, że zostało wykorzystanych kilka ciekawych pomysłów, które reżyser zasygnalizował na początku filmu. Bardzo intrygująco mi się oglądało pierwsze sceny, w których nie widzimy naszego głównego bohatera – a cała akcja prowadzona jest z jego perspektywy. Łącznie z mocno przytłumionymi dźwiękami, jakie do niego docierają po eksplozji w jego pobliżu. Szkoda, że w „polskiej” części filmu reżyser z tego rezygnuje. Jedną z niewielu zalet tego filmu są zdjęcia Adama Sikory – szczególnie naszej przyrody. Ale to już od dawna wiadomo, że piękno Mazur potrafi się obronić samo. Szkoda tylko że tylko ono się w tym filmie broni…

Moja ocena: 3/10