Hel, Polska 2010

„Hel” jest debiutem fabularnym dotychczas znanej z dokumentów Kingi Dębskiem, więc chyba trzeba troszkę przymknąć troszkę oko na liczne wady tego filmu. Chociaż – wpływają one na tyle na przyjemność czerpaną z seansu, że trzeba o nich wspomnieć. Dla mnie chyba największym problemem było niezdecydowanie autorki co do sposobu przekazywania widzowi informacji. Z jednej strony film zaczyna się łopatologicznym pokazaniem nam kim jest główny bohater i czym się on na co dzień zajmuje. Po czym następuje kilka scen dalej przedstawienie wspomnianego wcześniej syna głównego bohatera. Które jedyne co na mówi, to to że się znają i nie jest pomiędzy nimi zbyt wesoło. I tak jest też z innymi informacjami. Z jednej strony dowiadujemy się sporo o powodach które powodują przemianę u lekarza – a jednocześnie do końca nie wiemy co było takiego w jego historii, co tak przestraszyło jego partnerkę. Swoją drogą oglądanie ważnej rozmowy – ale bez słyszenia o czym rozmawiają, jest bardzo tanim chwytem.

Inną mielizną na jaką wpadła scenarzystka i reżyserka filmu w jednej osobie jest fakt iż tak na dobrą sprawą nie ma w filmie osoby, poza głównym bohaterem, której wyrzucenie ze scenariusza by było problemem. Syn się pojawia i znika, dziewczyna też tak na dobrą sprawę robi tylko za dekorację. A pacjenci szpitala psychiatrycznego stanowią barwną grupę – ale kompletnie, poza jedną dziewczyną, nieistotną i niewnoszącą niczego.

Zresztą, cały wątek pacjentki zakochanej w lekarzu jest troszkę naciągany. Znaczy efekt tej całej historii, a nie samo uczucie. Bowiem chyba żaden doświadczony lekarz nie powinien tak mocno przyjąć do siebie porażki w terapii pacjenta. Szczególnie jeśli jest to już mocno doświadczony życiowo człowiek. No i ten brak jakiejkolwiek walki z rozpadającym się życiem osobistym. Ja rozumiem potrzeby fabularne – ale może chociaż malutkie uzasadnienie?

I na koniec jeszcze dwie uwagi dotyczące tego co słyszymy na ekranie. Po pierwsze, fatalna w tym filmie jest muzyka. Takie nic nie wnoszące plumkanie w tle, które po krótkiej chwili zaczyna wkurzać – a nie zwiększać emocje towarzyszące seansowi. No chyba że się jest fanem modnych ostatnio stacji radiowych spod znaku „chillout”. A druga uwaga dotyczy czegoś, co miałem nadzieję już nie zdarza się w polskich filmach. Czyli fatalnego dźwięku. Słabo słychać to co mówią aktorzy, a wszystko inne jest mocno przytłumione. Co szczególnie odbija się na mówiącej z silnym akcentem Anny Geislerovej – bardzo ciężko jest ją zrozumieć…

Moja ocena: 3/10